• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    XXI
    Lance i jego żona spaccrowali po wypielęgnowanych terenach okalających Domek pod
    Cisami.
     Myślę, Lance  odezwała się Pat  że nie urażę twoich uczuć, jeżeli powiem, że jak
    żyję, nie byłam w brzydszym ogrodzie.
     Nie uraziłaś moich uczuć  roześmiał się mąż.  Ale czy to naprawdę brzydki ogród?
    Podobno pracuje tu gorliwie aż trzech ogrodników.
     Chyba w tym właśnie sęk. Nie szczędzi się kosztów i nie przejawia indywidualnych
    gustów. Wszystko jak trzeba i gdzie trzeba. Rododendrony. Odpowiednie dywanowe kwietniki
    w odpowiednich porach roku.
     A gdybyś ty, Pat, miała ogród w Anglii, jak by wyglądał?
     W moim ogrodzie rosłyby malwy, ostróżki, dzwonki. Nie byłoby dywanowych
    kwietników, ani, broń Boże, tych okropnych cisów  Pat spojrzała z obrzydzeniem na
    ciemnozielone cisowe szpalery i żywopłoty.
     Przykre skojarzenia, co? zapytał beztrosko Lancelot.
     Przeraża mnie sama myśl o trucicielu. To musi być ktoś mściwy, zawzięty, ponury.
     Tak sądzisz, moja mila? To dziwne. Dla mnie truciciel to ktoś świadomy swoich celów,
    bezwzględny, obdarzony zimną krwią.
     Można i tak to ująć. Młoda kobieta wzdrygnęła się nerwowo.  W każdym razie ten
    trzykrotny morderca& Nie wyobrażam sobie, kto to, ale z pewnością człowiek obłąkany.
     Tak&  Lance zniżył glos. Zapewne masz słuszność&  umilkł, by podjąć zaraz
    innym tonem: Na miłość boską, Pat! Uciekaj stąd! Wróć do Londynu. Wszystko jedno!
    Wybierz, jakie zechcesz miejsce: Devon, Kraj Jezior, Stradford on Avon, Norfolk Broads.
    Policja zgodzi się na twój wyjazd. Przecież z tym wszystkim nie masz nic wspólnego. Byłaś w
    Paryżu, kiedy skończył stary, w Londynie podczas dwu następnych morderstw. Powtarzam,
    Pat: twoja tutaj obecność śmiertelnie mnie dręczy.
     Ty wiesz kto, prawda?  szepnęła kobieta po krótkiej pauzie.
     Nie wiem.
     Więc domyślasz się, podejrzewasz& Inaczej nie lękałbyś się o mnie. Powiedz. Proszę
    ciÄ™!
     Nic powiedzieć nie mogę. Nie wiem. Ale na Boga, marzę, abyś wyjechała.
     Nie wyjadę, kochany, zostanę! Czuję, że tak trzeba. Zostanę przy tobie na dobrą czy złą
    dolę& głos załamał się jej nagle.  Tyle że ze mną dola musi być zła, najgorsza.
     Pat! Co ty pleciesz, u Boga Ojca?
     Przynoszę pecha. To miałam na myśli. Przynoszę pecha każdemu, z kim się zetknę.
     Moje kochane, najdroższe głupiątko! Mnie pecha nie przyniosłaś. Zastanów się, skarbie!
    Niedługo po naszym ślubie stary wezwał mnie do kraju, zaproponował zgodę.
     Tak. Ale co się stało, kiedy wylądowałeś w Anglii? Ja przyniosłam ci pecha, jak
    wszystkim.
     Pat! Najdroższa! Nabiłaś sobie główkę przesądami, zabobonami, bredniami.
     Nic podobnego. Są ludzie, którzy przynoszą nieszczęście. Ja do takich należę.
    Lance ujął żonę za ramiona, potrząsnął mocno.
     Jesteś moją miłością, Pat! zawołał.  %7łycie z tobą to szczęście największe w świecie.
    Lepiej tym nabij sobie niemądrą główkę.  Uspokoił się nieco i ciągnął mniej wzburzonym
    tonem:  Ale mówiąc poważnie, Pat, bądz ostrożna, bardzo ostrożna. Jeżeli w domu grasuje
    szaleniec, nie chcę, żebyś ty dostała postrzał czy też wypiła napar z blekotu.
     Napar z blekotu?
     Mniejsza z tym. Kiedy mnie nie ma, trzymaj się tej starej& jakże jej tam?& Panny
    Marple. Jak myślisz, czemu ciocia Effie zaprosiła ją tutaj?
     Bogu tylko wiadomo, czemu ciocia Effie coś robi. Lance, jak długo tu zostaniemy?
    Młody człowiek wzruszył ramionami.
     Trudno przewidzieć.
     Chyba nie jesteśmy najmilej widziani, prawda?  podjęła Pat z wahaniem.  Domek
    pod Cisami należy teraz do twojego brata, a on nie pragnie, zdaje się, naszego towarzystwa.
     Z pewnością nie pragnie  parsknął śmiechem Lance.  Ale do czasu musi nas
    tolerować.
     A pózniej, Lance? Co będziemy robić? Wrócimy do Afryki Wschodniej?
     Chciałabyś wrócić, Pat? Z zapałem przytaknęła.
     Zwietnie się składa, bo i ja o tym myślę. Nie odpowiada mi dzisiejsza Anglia.
     Cudownie!  zawołała Pal z rozjaśnioną twarzą.  A wczoraj, kiedy słuchałam tego, co
    mówiłeś, sądziłam, że chcesz zostać na stałe.
    Szatański błysk pojawił się w oczach Lancelota Fortescue.
     O naszych planach ani słowa nikomu. Rozumiesz? Mam zamiar przydusić trochę
    braciszka Parcivala.
     Ach, Lance! Bądz ostrożny.
     Będę ostrożny, najdroższa. Ale nie widzę racji, dla których stary Percy miałby zagarnąć
    wszystko.
    Panna Marple siedziała w przestronnym salonie i słuchała wynurzeń pani Parcivalowej
    Fortescue. Z lekko pochyloną w bok głową przypominała życzliwie usposobioną kakadu. Nie
    pasowała do tego salonu. Jej szczupła postać stanowiła jaskrawy kontrast z kolosalną sofą
    usianą różnokolorowymi poduszkami. Panna Marple siedziała prosto, gdyż w młodości nosiła
    gorset, a jeszcze dawniej napominano ją wciąż, by się nie garbiła. Opodal Jennifer w
    efektownej żałobie zajmowała ogromny fotel i paplała z szybkością karabinu maszynowego.
     Zupełnie jak biedna pani Emmett, żona dyrektora banku  myślała panna Marple,
    przypominając sobie wizytę pani Emmett, która przyszła raz do niej, aby omówić
    przygotowania do kiermaszu dobroczynnego i najbardziej nieoczekiwanie zaczęła gadać,
    gadać, gadać& W Saint Mary Mead pani Emmett zajmowała wyjątkowo drażliwą pozycję. Nie
    dostała się do starej gwardii zubożałych dam z towarzystwa, które mieszkały w schludnych
    domkach niedaleko kościoła i na pamięć znały koligacje ziemiańskich rodzin w całym
    hrabstwie, jakkolwiek same do ziemiaństwa nie należały. Pan Emmett, dyrektor banku,
    niewątpliwie popełnił mezalians, w rezultacie więc jego żona była straszliwie osamotniona, bo
    oczywiście nie mogła pospolitować się w towarzystwie kupieckim czy rzemieślniczym.
    Snobizm podniósł ohydną głowę i skazał panią Emmett na trwałą i kompletną izolację.
    Potrzeba mówienia wzbierała w niej i właśnie tamtego dnia zerwała tamy, aby zagrozić pannie
    Marple grozną powodzią słów. Współczuła wówczas pani Emmett, obecnie zaś żal jej było
    trochÄ™ pani Parcivalowej Fortescue.
    Jennifer długo gromadziła rozmaite urazy i kompleksy, więc przewietrzenie ich wobec
    osoby mało znajomej musiało stanowić nie lada ulgę.
     Ma się rozumieć, proszę pani mówiła szybko  nie chciałam biadolić i nie biadoliłam. Ja
    nie z takich, proszę pani. Zawsze byłam zdania, że człowiek musi godzić się z rzeczywistością.
    Czego nie można zmienić, trzeba to wytrzymać, no nie? Słowa nigdy nikomu nie pisnęłam. Bo
    i z kim miałabym rozmawiać? Osamotniona tu jestem, proszę pani, strasznie osamotniona.
    Pewnie, że apartament w Domku pod Cisami to na swój sposób wygoda, no i wielka
    oszczędność. Ale przyzna chyba pani, że we własnym domu mielibyśmy całkiem inną sytuację.
    Przyzna pani, no nie?
    Panna Marple przyznała.
     Na szczęście nasz nowy dom jest już prawic gotów. Trzeba tylko pozbyć się malarzy i
    tapicerów. Marudzą okropnie, proszę pani. Mojemu mężowi, naturalnie, nic nie szkodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl