• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    po co ci to niewygodne okrycie?
    Znów miał rację. Spróbowałem usiąść. Czułem, jak skafander przylepił mi się
    do spoconego ciała. Tam, gdzie nie mogłem się podrapać, skóra swędziała mnie
    niemiłosiernie. Czułem, że nawet kilkudniowa kąpiel nie wypędziłaby zapachu, jaki
    teraz rozsiewałem. Jednak kurczowo trzymałem się kombinezonu, niczym skorupiak,
    który nie chce porzucić pancerza chroniącego go przed nieznanym. Wiedziałem, że
    skafander nie nadawał się już do użytku w kosmosie, bo miał dziury i uszkodzenia
    w wielu miejscach. Poza tym buty były zbyt ciężkie na takie warunki i ciągle grzęzłem
    przez nie w błocie. Uprząż, z różnymi kieszeniami i schowkami, mogła się jeszcze
    przydać, ale skafander  Eet miał znowu rację  był całkiem zbyteczny. A jednak
    odpinałem klamry i guziki z niechęcią, jakby kurczowo trzymając się tej ostatniej
    i jedynej osłony.
    Po zdjęciu kombinezonu poczułem ulgę. Przyniósł ją świeży powiew. Wreszcie
    mogłem swobodniej odetchnąć. Gdy na nowo podjęliśmy wędrówkę, szło mi się
    o wiele lepiej. Na plecach miałem tylko niewielki pakunek, ręce wolne, a ślizgałem się
    i potykałem coraz rzadziej. Twarde wkładki wyjęte z butów skafandra chroniły stopy
    przed błotem, a jednocześnie były lżejsze, dzięki czemu chodzenie nie nastręczało
    mi już takich trudności. Marzyłem teraz o kąpieli w jakimś strumieniu lub jeziorze.
    Wiedziałem jednak, że czystą głupotą byłoby zanurzyć się tutaj w wodzie. Chyba
    że wcześniej upewniłbym się, że nie ma w pobliżu stworzeń, które moją kąpiel
    potraktowałyby jako wrogą napaść na ich terytorium.
     Woda  oznajmił Eet. Niespokojnie kiwał głową.  Woda... dużo wody... i obca
    forma życia...
    Czułem różne zapachy, których pochodzenia nie potrafiłem określić. Po informacji
    Eeta zacząłem iść nieco wolniej. Grunt pod nogami nie był już taki twardy. Widniały
    w nim wyraznie i głęboko odciśnięte ślady. Porównałem je z moimi. Były większe, ostro
    zakończone i przypominały kształtem ostry ząb lub klin.
    Trudno mnie nazwać dobrym tropicielem. Nie znałem się na odczytywaniu śladów.
    I choć odwiedziłem różne, niedawno odkryte światy, to zawsze przebywałem tam
    w wioskach lub portach. Nie znałem więc puszczy i buszu.
    65
    Wiedziałem jednak na pewno, że taki ślad, wyrazny i mocno odciśnięty w mule,
    mogło zostawić tylko duże i ciężkie zwierzę.
     Woda...  powtórzył Eet.
    Niepotrzebnie. Bliskość wody widać było na każdym kroku. Zlady na ścieżce zaczęły
    się zamazywać. Grunt stawał się coraz bardziej wilgotny. Gdzieniegdzie widziałem
    grudy twardej, zlepionej ziemi. Przeskakiwałem z jednej na drugą tam, gdzie było to
    możliwe. Szedłem dalej. W niedługim czasie ziemię przykryła cienka warstwa wody,
    z której wystawały rośliny i drzewa. Wyglądało na to, że kraina ta została zalana dopiero
    niedawno i teraz woda powoli opadała i parowała.
    Mijaliśmy kałuże wypełnione wodą i mułem. Wszystko dookoła cuchnęło stęchlizną
    i zgnilizną. Przeszliśmy obok szkieletu jakiegoś zwierzęcia, który utkwił w pnączach
    winorośli. Biała czaszka szczerzyła do nas swe zębiska.
    Stopniowo kałuże zmieniały się w niewielkie bajora, a te łączyły się w jeszcze
    większe zbiorniki. Duże drzewa o podmytych korzeniach pochylały się niebezpiecznie.
    Mniejsze, już poprzewracane, pływały z korzeniami na wierzchu.
     Uwaga!  ostrzegł Eet, znów niepotrzebnie.
    Widocznie natłok rozmaitych zapachów tak przytępił mu zmysły, że zauważył
    i wyczuł istotę znajdującą się przed nami w tym samym momencie co ja.
    Na pochylonym pniu drzewa, przy największym z bajor, czaił się humanoidalny
    stwór. W świetle nietrudno go było dostrzec. Dookoła głowy, na ramionach i na nogach
    pasmami rosła mu szczeciniasta sierść. Podobnie z przodu, na torsie, widać było trzy
    schodzące w dół i porośnięte włosem pasma.
    Na biodrach nosił coś w rodzaju przepaski z frędzlami. Na szyi miał zawieszony
    rzemyk, na który nawleczono na przemian zielone bryłki i czerwone walce. Na jednej
    z gałęzi leżała toporna maczuga podczas gdy jej właściciel wydawał się niezmiernie
    czymś pochłonięty.
    Tubylec siedział nad wodą. W tylnych łapach trzymał zrobioną z łodygi pętlę z rączką.
    Zciskał ją mocno masywnymi pazurami. W jego rękach zobaczyłem rozwidlający się
    patyk, na którym ciskało się i wyginało wściekle coś czarnego. Nie mogłem dostrzec, co
    to takiego.
    Dramatyczna walka tej istoty na nic się jednak nie zdała. Tubylec wprawnym
    ruchem przeciągnął ją wzdłuż pętli. Z ciała stworzenia wychodziła cienka nić, którą
    myśliwy oplótł pętlę, tworząc z niej sieć. Wyglądał na zadowolonego. Gwałtownym
    ruchem wrzucił rozwidlający się patyk i zdobycz do wody. Zniknęły pod powierzchnią
    i nie pojawiły się więcej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl