• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    na idiotę. Najdoskonalsze dzieło Amerykańskich Robotów i Mechanicznych Ludzi, ja-
    kie chodzi po tej ziemi, nie może poświęcić jednego wieczoru i sprawić odrobinę przy-
    jemności swemu staremu przyjacielowi. Odrobinę przyjemności, Andrew...
    Magdescu zamilkł. Z ekranu wideofonu patrzyła na Andrew z wyrzutem pomarsz-
    czona twarz.
     Cóż, zatem...  powiedział speszony Andrew.
    I tak zgodził się w końcu, by wziąć udział w uroczystym obiedzie na swoją cześć.
    Przyleciał po niego luksusowy pojazd powietrzny i zabrał do siedziby korporacji.
    W uroczystości, która odbyła się w wielkim, obitym drewnem hallu, wzięło udział oko-
    144
    ło trzystu gości. Wszyscy wystąpili w staroświeckich i niewygodnych ubraniach, które
    były ciągle uważane za odpowiednie na taką formalną okazję.
    A była to naprawdę wielka okazja. Pojawiło się tam sześciu członków Legislatury Re-
    gionalnej, przewodniczący Sądu Zwiatowego, pięciu laureatów nagrody Nobla i oczy-
    wiście wielu Robertsonów, Smythe ów i Smythe-Robertsonów oraz innych dygnitarzy
    tego świata.
     A więc przyjechałeś  powiedział Magdescu.  Wątpiłem w to do końca.
    Andrew uderzył wygląd byłego dyrektora naukowego korporacji. Był taki skurczony,
    przygięty, kruchy i zmęczony. Lecz w jego oczach płonął wciąż dawny figlarny ognik.
     Wiesz, że nie mógłbym nie zjawić się tutaj  powiedział Andrew.
     Cieszę się, że jesteś. Wyglądasz świetnie.
     Ty też, Alvin.
    Magdescu uśmiechnął się smutno.
     Stajesz się coraz bardziej ludzki, prawda? Kłamiesz jak człowiek. I jak łatwo ci to
    przyszło, Andrew! Nawet się nie zawahałeś.
     %7ładne prawo nie zabrania okłamywać ludzi, dopóki nie wyrządza im to żadnej
    krzywdy. A ja uważam, że naprawdę wyglądasz dobrze, Alvin.
     Jak na swój wiek, oczywiście.
     Tak, jak na swój wiek. Przypuszczam, że powinienem to sam dodać, skoro nale-
    gasz, żebym był tak precyzyjny.
    Przemówienia, które wygłoszono po obiedzie, były zwykłymi pompatycznymi mo-
    wami, wyrażającymi podziw dla dokonań Andrew. Wszyscy mówcy byli tak samo na-
    dęci i nudni, nawet ci, którzy zdobyli się na odrobinę mądrości i wdzięku. Ich style róż-
    niły się od siebie, ale zawartość była ta sama. Andrew słyszał to już wiele razy.
    W każdym przemówieniu czaił się jednak pewien podtekst, który nigdy nie przestał
    go niepokoić: protekcjonalna implikacja, że dokonał wspaniałych rzeczy jak na robo-
    ta, że to cudowne, iż takie zwykłe mechaniczne urządzenie jak on było zdolne do twór-
    czych myśli, które potrafiło przekształcić we wspaniałe dokonania. Może to była praw-
    da, a jeśli tak, to bardzo bolesna. I zdawało się, że nie ma przed nią ucieczki.
    Magdescu przemawiał ostatni.
    Po tak długim wieczorze wyglądał bardzo blado i zle. Andrew Martin, który siedział
    obok, widział, jak stary dyrektor podnosi się z wysiłkiem, unosi wysoko głowę, prostuje
    ramiona i wciąga powietrze w płuca  protetyczne płuca Andrew Martina.
     Przyjaciele, nie chcę marnować waszego czasu, powtarzając to wszystko, co już zo-
    stało powiedziane dzisiejszego wieczoru. Wszyscy wiemy, co Andrew Martin zrobił dla
    rodzaju ludzkiego. Wielu z nas miało już okazję tego doświadczyć i jest tutaj tylko dzię-
    ki protetycznym urządzeniom Andrew Martina. Ja również. Chciałbym tylko powie-
    dzieć, że praca z Andrew Martinem we wczesnych latach protetyki była dla mnie wiel-
    145
    kim zaszczytem i dzięki temu ja sam również wniosłem swój mały udział w rozwój tej
    dyscypliny. I muszę przyznać, że gdyby nie Andrew Martin, nie byłoby mnie tutaj. Gdy-
    by nie on i jego cudowne osiągnięcia, byłbym martwy już od dobrych piętnastu lub
    dwudziestu pięciu lat, podobnie jak wielu z was.
    Dlatego też, przyjaciele, proponuję wznieść toast. Podnieście swoje kieliszki i wypij-
    cie to dobre wino za tego, który zrewolucjonizował nauki medyczne i który osiągnął
    imponujący wiek stu pięćdziesięciu lat. Za Andrew Martina, Półtorawiecznego Robo-
    ta!
    Andrew jeszcze nie zdążył zostać amatorem wina, ani nawet zrozumieć jego istoty,
    ale dzięki komorze spalania i związanym z nią usprawnieniom miał fizjologiczną moż-
    liwość, by to zrobić. Czasem już go próbował, gdy wymagały tego okoliczności. Kiedy
    więc Alvin Magdescu zwrócił się ku niemu z błyszczącymi od emocji oczami, płonącą
    twarzą i wzniesionym kieliszkiem, Andrew przechylił swoją szklankę i wypił do dna.
    Poczuł odrobinę radości. Chociaż jego twarz już od dawna potrafiła wyrażać emo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl