• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

     Szczerze pani współczujemy  dodała Beth Howe.
     I czynimy wszystko, by pani pomóc.
     Wkrótce dojdzie pani do siebie. Naprawdę. McGee to czarodziej. Nie ma tu lep-
    szego lekarza.
    Pomogły Susan położyć się do łóżka.
    121
     A teraz  powiedziała siostra Tina  skoro jedna porcja środków nasennych nie
    podziałała, pozwalam pani wziąć jeszcze jedną. One nie są silne, a na pewno pomogą
    pani zasnąć.
     Bez nich w ogóle bym teraz nie zasnęła  zgodziła się Susan.  Zastanawiam
    się... czy siostra mogłaby...
     Taak?
     Czy ktoś... mógłby zostać ze mną... aż zasnę?
    Susan poczuła się jak mała dziewczynka, która boi się zostać sama w ciemnym po-
    koju przed zaśnięciem, jak niedorosła, ssająca kciuk, bojąca się duchów trzydziestodwu-
    letnia dziewczynka. Była zgorszona z tego powodu, ale nic nie mogła poradzić. Choćby
    nie wiadomo jak często powtarzała sobie, że te stany wywoływane są przez jakieś przej-
    ściowe zmiany w mózgu, jakąś malutką skrzeplinę, że to, co pojawia się jej przed ocza-
    mi, naprawdÄ™ nie istnieje, lecz jest wyprodukowane w jej chorej wyobrazni, to jednak
    nadal panicznie bała się zostać sama w sali 258 lub gdziekolwiek indziej.
    Tina Scolari spojrzała na Beth Howe, unosząc pytająco brwi.
    Siostra Beth zastanawiała się przez chwilę, a potem odrzekła:
     Chyba nie mamy żadnych spiętrzeń, prawda?
     Raczej nie  rzekła siostra Tina.  Jesteśmy na dyżurze wszystkie i nie mamy
    dużo pracy. Przynajmniej na razie.
    Beth Howe uśmiechnęła się do Susan.
     Spokojna noc. Jeszcze nie wydarzył się żaden gigantyczny wypadek drogowy, nie
    przywiezli też żadnych uczestników bójki w barze. Myślę, że jedna z nas może wykroić
    godzinkę i posiedzieć tu z panią, aż zadziałają środki usypiające.
     Podejrzewam, że nawet nie trzeba będzie siedzieć przez całą godzinę  zauwa-
    żyła siostra Tina.  Przecenia się pani, panno Susan. Będzie pani lulać już po kilku mi-
    nutach. A jutro rano obudzi się pani świeża i wypoczęta.
     Zostanę z panią  oznajmiła Howe.
     Dziękuję za pani poświęcenie, siostro  powiedziała Susan, złorzecząc w duchu
    na siebie, że nie potrafi spędzić sama kilku minut w ciemnym pokoju.
    Siostra Tina wyszła, ale po chwili wróciła z tabletką nasenną w kieliszku.
    Susan przełknęła różową pastylkę i popiła wodą ze szklanki. Trzęsły jej się ręce i nie
    dopiła płynu do końca. Miała wrażenie, że obie pielęgniarki słyszą wyraznie, jak jej zęby
    dzwonią o szkło, i szybko odstawiła naczynie. Pigułka zrazu zatrzymała jej się w gardle,
    ale Susan pomogła sobie, przełykając ślinę.
     Jestem przekonana, że dobrze się pani wyśpi  rzekła wychodząc siostra Tina.
    Siostra Beth przysunęła sobie krzesło do łóżka Susan i usiadła, podciągając fartuch
    nad okrągłe kolana. Dobyła skądś jakieś czasopismo i zaczęła je czytać.
    122
    Susan wpatrywała się przez chwilę w sufit, a potem przeniosła wzrok na łóżko pani
    Seiffert.
    Następnie odwróciła głowę w drugą stronę i spojrzała do wnętrza ciemnej łazienki.
    Przypomniała sobie, jak opierała się od środka o otwarte teraz drzwi, jak posuwający
    się za nią martwy mężczyzna drapał o nie i opukiwał je w poszukiwaniu jakiejś szcze-
    liny.
    Przecież to wszystko nie działo się naprawdę! To tylko jej wymysł!
    Zamknęła oczy.
    Jerry, pomyślała. Kochałam cię kiedyś. A przynajmniej było to uczucie najbliższe mi-
    łości, na jakie stać było niedoświadczoną, dziewiętnastoletnią dziewczynę. Ty też mówi-
    łeś, że mnie kochasz. A więc dlaczego wracasz po latach i mnie terroryzujesz?
    Przecież to wszystko nie działo się naprawdę! To tylko jej wymysł!
    Jerry, proszę cię, nie opuszczaj tego cmentarza w Filadelfii, gdzie pochowaliśmy cię
    dawno temu. Proszę cię, zostań tam. Nie wracaj do mnie. Zostań tam. Proszę.
    Nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się na krawędzi snu, przekroczyła ją i zasnęła.
    11
    Następnego dnia była środa. Pielęgniarka obudziła Susan o szóstej rano. Na dworze
    nadal było pochmurno, ale deszcz nie padał.
    Jeffrey McGee przyszedł o wpół do siódmej. Znów pocałował pacjentkę w policzek,
    ale tym razem jego usta zatrzymały się przy jej skórze trochę dłużej.
     Nie myślałam, że przychodzi pan tak wcześnie.
     Chciałem osobiście uczestniczyć w niektórych badaniach.
     Przecież do pózna w nocy był pan wczoraj na zebraniu...
     Tak, ale zaraz na początku wygłosiłem swoje planowane na pózniej przemówienie
    i zmyłem się, zanim zdążyli mnie zatrzymać.
     I jak poszło?
     No cóż, nikt nie rzucał we mnie deserem.
     Mówiłam, że odniesie pan sukces!
     Tak, ale może nikt nie rzucił we mnie deserem, bo była to jedyna jadalna część ko-
    lacji i nikt nie chciał jej stracić.
     Jestem pewna, że wypadł pan cudownie.
     Nie sądzę, żebym mógł planować karierę jako objazdowy wykładowca. No, ale
    skończmy rozmawiać na mój temat. Słyszałem, że w nocy było trochę zamieszania.
     Jezu, czy one muszą o wszystkim panu opowiadać?!
     Oczywiście! I pani również. Ze szczegółami.
     Dlaczego?
     Bo ja tak mówię.
     A jest pan lekarzem i muszę pana słuchać.
     No właśnie. A więc proszę zaczynać.
    Susan była zmieszana, ale opowiedziała całą historię o zwłokach na łóżku pani
    Seiffert. Teraz, po przespanej dobrze nocy, wszystko wydawało się tak niewiarygodne,
    że Susan dziwiła się sobie, jak  choć przez chwilę  mogła wierzyć w realność wyda-
    rzeń.
    124
     O Boże! Toż to włosy stają dęba, gdy się tego słucha!  powiedział McGee, gdy
    skończyła opowieść.
     Szkoda, że pana wtedy nie było, doktorze.
     Mam nadzieję, że teraz, na trzezwo, dostrzega pani absurdalność i nierzeczywi-
    stość tych wydarzeń? %7łe był to kolejny akt...
     Opery mydlanej autorstwa Susan àorton?
     Miałem na myśli kolejny atak halucynacji. Czy dostrzega to pani?
     Tak  odparła ze smutkiem.
    McGee rzucił jej badawcze spojrzenie.
     Coś się stało?
     Nie.
    Nachylił się nad pacjentką i położył dłoń na jej czole, by sprawdzić, czy nie wzrosła
    jej temperatura.
     Czy czuje siÄ™ pani dobrze?
     Jeżeli w mojej sytuacji można się czuć dobrze...  rzekła markotnie.
     Zimno pani?
     Nie.
     Ale trzęsie się pani.
     TrochÄ™.
     Bardzo.
    Objęła się ramionami, ale nic nie powiedziała.
     Co się stało?  spytał McGee.
     BojÄ™ siÄ™...
     Nie ma czego.
     No, to co siÄ™ ze mnÄ… dzieje?
     Wkrótce będziemy wiedzieć.
    Susan nie potrafiła opanować drżenia.
    Po wczorajszym załamaniu nerwowym i wybuchu, który zakończył się wtuleniem
    w ramiona lekarza, Susan myślała, że osiągnęła dno i gorzej być już nie może. Sądziła,
    że przyszłość poprowadzi ją jasnymi i szerokimi ścieżkami, wśród przychylnych i po-
    mocnych jej ludzi. Po raz pierwszy w życiu stwierdziła, że potrzebuje bliznich i  choć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl