• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    by wydobycia z nich zeznań w zamian za obietnicę łagodniejszego wyroku. Już
    wcześniej obmyślili, iż należałoby w pierwszej kolejności ostro przycisnąć Ra-
    pleya i Havaraca, gdyż ci dwaj dogłębnie nienawidzili Bogana i jego wpływowego
    kuzyna.
    Posiedzenie zakończyło się o dziewiątej wieczorem. Prokurator natychmiast
    299
    udał się na spotkanie z szeryfem federalnym, by zaplanować z nim szczegóły
    jednoczesnego aresztowania wszystkich winowajców następnego dnia rano. Na-
    tomiast Jaynes i Sprawling odlecieli ostatnim samolotem z Nowego Orleanu do
    Waszyngtonu.
    Rozdział 37
     Przed laty, zaraz po rozpoczęciu pracy w kancelarii, prowadziłem sprawę
    dotyczącą wypadku samochodowego. Kraksa zdarzyła się na szosie numer czter-
    dzieści dziewięć, w okręgu Stone, niedaleko miasteczka Wiggins. Nasz klient je-
    chał na północ, kiedy niespodziewanie tuż przed nim z bocznej drogi wyjechała
    na autostradę ciężarówka z naczepą. Kierowca nie zdążył wyhamować, zginął na
    miejscu. Jego żona odniosła bardzo poważne obrażenia, a dziecko jadące na tyl-
    nym siedzeniu złamało nogę. Ciężarówka należała do dużej firmy przetwórstwa
    papieru, ta zaś była wysoko ubezpieczona, zarysowała się więc szansa wywal-
    czenia dużego odszkodowania. Byłem nowy w kancelarii, kiedy więc dostałem
    tę sprawę, zabrałem się do niej z zapałem. Nie było najmniejszych wątpliwości,
    że to kierowca ciężarówki spowodował wypadek, ten jednak, wyszedłszy cało ze
    zderzenia, zasłaniał się tym, że samochód osobowy pędził z nadmierną szybko-
    ścią. Zatem najważniejsze stało się ustalenie, z jaką rzeczywistą prędkością jechał
    wóz osobowy. Według przeprowadzonej przeze mnie rekonstrukcji wydarzeń mo-
    gła ona wynosić najwyżej sto kilometrów na godzinę, co nie byłoby jeszcze takie
    złe. Na autostradzie obowiązuje ograniczenie do dziewięćdziesięciu, lecz wszyscy
    jeżdżą co najmniej dziewięćdziesiąt pięć na godzinę. Ale mój klient zamierzał od-
    wiedzić rodzinę w Jackson i pewne fakty wskazywały na to, że się śpieszył. Firma
    papiernicza także wynajęła specjalistę z zakresu ruchu drogowego i ten ocenił, że
    samochód osobowy musiał pędzić co najmniej z prędkością stu dwudziestu kilo-
    metrów na godzinę. Sam rozumiesz, że gdyby okazało się to prawdą, mógłbym
    zapomnieć o jakimkolwiek odszkodowaniu. Każdy skład przysięgłych musiałby
    wziąć pod uwagę, że kierowca jechał o trzydzieści kilometrów na godzinę po-
    wyżej dopuszczalnej prędkości. Znalazłem więc świadka, staruszka, który jako
    drugi lub trzeci zjawił się na miejscu wypadku. Nazywał się Clovis Goodman,
    miał osiemdziesiąt jeden lat, był ślepy na jedno oko, a na drugie niewiele widział.
     Mówisz poważnie?  zdumiał się Sandy.
     Może trochę przesadziłem, w każdym razie nie miał najlepszego wzroku.
    Nadal jednak prowadził samochód i tamtego dnia jechał swoim półciężarowym
    chevroletem autostradą, kiedy wyprzedził go wóz mojego klienta. No i kawałek
    301
    dalej, po minięciu szczytu wzgórza, Clovis zobaczył tragiczny wypadek. Był bar-
    dzo wrażliwym człowiekiem starej daty, mieszkał sam, zapomniany i porzucony,
    nie miał najbliższej rodziny, toteż widok zmasakrowanego auta dogłębnie go po-
    ruszył. Usiłował jakoś pomóc ofiarom, kręcił się przez pewien czas wokół wraku,
    wreszcie odjechał. Nic nikomu nie powiedział, był za bardzo wstrząśnięty. Dopie-
    ro znacznie pózniej wyznał mi, że nie mógł spać przez tydzień. Wróćmy jednak
    do sprawy. Otóż dostałem poufną wiadomość, że ktoś z podróżnych zarejestrował
    kamerą wideo miejsce zdarzenia, tyle że nieco pózniej, gdy były tam już wozy
    patrolowe, strażackie i karetki pogotowia. Wstrzymano cały ruch, ludzie czekali
    zniecierpliwieni, zatem nic dziwnego, że ktoś z nudów sięgnął po kamerę. Udało
    mi się pożyczyć kasetę, a jeden z aplikantów przeanalizował zapis i zanotował mi
    numery rejestracyjne stojących pojazdów. Zacząłem wydzwaniać kolejno do wła-
    ścicieli aut, usiłując znalezć świadka. W ten sposób trafiłem do Clovisa. Bąknął
    przez telefon, że dokładnie widział wrak, ale jest tak wzburzony, że nie chce o tym
    rozmawiać. Zapytałem więc, czy mogę mu złożyć wizytę, a on się zgodził.
    Mieszkał na odludziu, parę kilometrów za Wiggins, w niewielkim drewnia-
    nym domku, który postawił własnymi rękoma jeszcze przed wojną. Jego żona
    zmarła wiele lat temu, syn zszedł na złą drogę i zginął tragicznie. Clovis miał
    dwoje wnucząt, z których jedno mieszkało w Kalifornii, a drugie gdzieś w oko-
    licach Hattiesburga, ale żadne z nich nie utrzymywało z nim kontaktu. Tyle się
    dowiedziałem w ciągu pierwszej godziny rozmowy. Jak każdy starszy człowiek,
    był początkowo nieufny, wręcz opryskliwy, jakby chciał mi dać do zrozumienia,
    iż uważa każdą rozmowę z prawnikiem za stratę czasu. Lody szybko jednak stop-
    niały i wkrótce nastawił wodę, zrobił dwie kawy rozpuszczalne i zaczął opowia-
    dać o rodzinnych sekretach. Siedzieliśmy na werandzie, w fotelach na biegunach,
    a wokół nas kręciło się kilkanaście zdziczałych kotów. Rozmawialiśmy o wszyst-
    kim, tylko nie o wypadku. Na szczęście była to sobota, mogłem więc sobie po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl