-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uwa\ył, \e oczy nieznajomego się zmieniły. Teraz były to oczy
człowieka, który umie i ma zamiar zabijać. Wilcze oczy.
- Nie chcesz, to cię zmuszę - powiedział człowiek z wil-
czymi oczami. Zarzucił płaszcz na Stanisława, a sam ruszył do
drzwi i krzyknął w głąb klatki: - Sidorenko! Do mnie!
Zjawił się Sidorenko - kwadratowy, z okrągłą głową i okrą-
głymi ramionami. Silny chłop. Sier\ant. Albo starszy sier\ant...
Stanisław (kategoria D z powodu wady wzroku) nie znał się na
tych podoficerskich kreskach i naszywkach.
Sidorenko był o głowę ni\szy od niego, ale wziął go w pół
(razem z płaszczem) i zaczął lekko znosić po schodach. Nie cac-
kał się i wcale nie nadu\ywał swoich sił, których miał mnóstwo.
Kości Stanisława zatrzeszczały i a\ go zatkało, ale trwało to krót-
ko, na dole przy wejściu stała czarna wołga. Drzwi samochodu
jakby same otworzyły się przed nimi.
Miasto było mroczne i ciemne - kilka \ółtych i ró\owych
okien na wiele kilometrów ulic i nabrze\y. Samochód jechał szyb-
ko, nawet niebezpiecznie - zarzucało nim na zakrętach, nie wolno
tak jezdzić po śliskich od śniegu, zle oczyszczonych jezdniach.
Wszyscy milczeli. Stanisław siedział, trzymając płaszcz na kola-
nach, nogi marzły mu coraz bardziej. Po prawej stronie sapał
Sidorenko, wydzielajÄ…c zapachy tytoniu i koszar. Kierowca te\
był w mundurze i te\ był jakimś oficerem - bardzo du\y, bez szyi,
z uszami jak naleśniki, zgarbiony, siedział za kierownicą nieru-
chomy jak kamień. A nieznajomy ze zmieniającymi się oczami
siedział obok kierowcy i nie widać było, jakie miał oczy teraz.
Miasto dookoła szybko zrobiło się obce. Wydawało się, \e to
dzielnica Pietrogradzka, a być mo\e Wyborgska. Jechali jakimiś
nieznanymi nabrze\ami, przekroczyli zamarzniętą rzekę, na uli-
cach było ciemno, ludzi nie było i prawie nie spotykało się sa-
mochodów, ciągnęły się, ciągnęły i ciągnęły kamienne ogrodze-
nia, ponuro patrzyły \elazne kraty w wojskowo-przemysłowych
budynkach, nagle otwierały się jasno oświetlone reflektorami go-
spodarcze podwórka, gdzie w białym dymie przemieszczały się
czarne, z kolorowymi iskierkami, mechanizmy, i znowu zapada-
ła ciemność, nieprzytulność, jezdnia w mrugającym świetle ha-
logenowych reflektorów... Nieznajome, nieprzyjazne, nachmu-
rzone miasto, w którym ludzie nie mieszkają, nie istnieją nawet,
a tylko ciągną i ciągną wytartą linę - do kresu sił napinając \yły...
Potem nagle skręcili w nieoczekiwany zaułek (nawierzchnia
z bitego bruku, w umierajÄ…cych domach - martwe arkady pro-
wadzące na podwórko, samotne \ółte okienko na pierwszym pię-
trze za kratą) i zatrzymali się przed przechodnim podwórzem na
jasno oświetlonym placyku przy \elaznej bramie w trzymetro-
wej ścianie, ginącej w mroku, z prawej i lewej strony.
Pojawiła się chwilowa trudność. Przez bramę ich wpuścili, ale
ju\ wewnątrz, w tunelu otoczonym wokół drutem kolczastym, za-
trzymał ich jakiś oficer - bezwzględny, głośny i złośliwy. Człowiek
ze zmieniającymi się oczami wylazł do niego prosić i trwało to dłu-
go, jakoś nieprzyzwoicie długo, nawet niebezpiecznie długo.
- ...Ja tutaj odpowiadam!
- Ale\ nie, majorze, tutaj ja za wszystko odpowiadam, a nie wy!
- Wy tam u siebie za wszystko odpowiadacie, a tutaj ja i re-
gulaminu łamać nie pozwolę i nie mam zamiaru!
- Konstantinie Jefimowiczu, porozmawiajmy spokojnie...
W tym momencie głosy ucichły, i ju\ nie słychać słów, tylko
spokojne mamrotanie, a w odpowiedzi - krótkie nieprzejednane ry-
czenie, i za minutę znów się pojawiają i zaczynają narastać złośliwi
skrzypienia, i poirytowane chrapanie, i stanowczy, na razie powstrzy
mywany, ale ju\ na siłę, zgrzyt w gardłach. I znowu - wybuch:
- .. .Nie, nie mam prawa bez dokumentów przepuszczać ob
cych i nie przepuszczÄ™!...
- To nie obcy, przecie\ tłumaczę, to materiał!
- Tym bardziej! Bez dokumentów - nie mo\na!
- Nie mo\ecie, majorze, zrozumieć, co się stanie, je\eli go
nie dostarczÄ™ na czas?...
Strona 54
Strugaccy A i B - Poszukiwanie przeznaczenia(txt)
- Nie mam takiego obowiązku, \eby to rozumieć, postępuję
według regulaminu i instrukcji, a wy, towarzyszu pułkowniku,
samiście napisali tę instrukcję...
Słuchał i wydawało mu się, \e nie słyszy tych swarów, i nagle
coś się wydarzyło: w pewnym momencie zobaczył zwrócone ku
niemu twarze w salonie, bardzo blisko, skrzywione albo ze stra-
chu, albo z obrzydzenia - zarumienionÄ… sytÄ… twarz Sidorenki,
z oczami okrągłymi jak u sowy, i nową dla niego twarz - twarz
kierowcy, ciemną, długą, z wgniecionym nosem i wysuniętymi do
przodu, jak u pstrąga, szczękami. Obydwaj oficerowie patrzyli na
niego przera\eni i chyba z jakimÅ› obrzydzeniem, jakby przed chwilÄ…
głośno napaskudził w obecności wszystkich. Twarz ich naczelni-
ka, towarzysza pułkownika, te\ nagle objawiła się w tym salonie -
oczy towarzysza pułkownika były teraz zaniepokojone i zdecydo-
wane, jak oczy chirurga, przygotowanego na pierwsze cięcie...
I nagle dotarło do niego, \e ju\ od jakiegoś czasu krzyczy.
Ten krzyk (wycie, lament, chrypienie), który siedział kołkiem
w jego piersi wciągu ostatnich kilku dni, wreszcie się przebił,
jak przebija się czyrak, i wypłynął na zewnątrz gęstą ropą. Usły-
szał siebie i od razu zamilkł. Twarze zwisały nad nim, oświetlo-
ne nienaturalnym martwym światłem reflektorów, które zalewa-
ło tutaj wszystko, i strach, połączony z obrzydzeniem, walczył
na tych twarzach ze zdziwieniem i poirytowaniem.
- Ju\ - powiedział głośno. - Ju\. Więcej nie będę.
I od razu ich wpuścili. Jakby ten jego krzyk okazał się ostatnim
i decydującym argumentem w kłótni o regulaminy i instrukcje.
Potem szli szybko przez długi biały korytarz. Po cichej białej
podłodze. Pachniało szpitalem. I tutaj te\ wszystko było zalane
bezlitosnym światłem. Panował suchy skwar, i było w tym kory-
tarzu coś nieuchwytnie dziwnego -jacyś dziwni ludzie pod ściana-
mi, albo było coś dziwnego w otwartych z prawej, potem z lewej
drzwiach, albo w roślinach, oplatających w niektórych miejscach
ściany i sufit, albo być mo\e były to jakieś dzwięki zupełnie nie
na miejscu... Nie miał ani czasu, ani specjalnej ochoty zastana-
wiać się nad tymi dziwnymi rzeczami - bardzo chciał usiąść w ja-
kimś ciemnym (koniecznie w ciemnym!) kąciku, albo poło\yć
się, zamknąć oczy i odprę\yć. Ale nie pozwalali mu ani usiąść,
ani się odprę\yć - z przodu, szeroko i twardo maszerował towa-
rzysz pułkownik, a obok (po prawej stronie i z tyłu) ktoś trzymał
jego łokieć \elaznymi palcami i kierował. Wszyscy byli w bia-
łych lekarskich kitlach, białe poły powiewały i wydymały się,
płaszcz gdzieś zniknął, klapki, nie dostosowane do takiego tem-
pa, ledwo się trzymały, i nogi ju\ nie marzły, zrobiło się ciepło,
a nawet gorÄ…co.
Weszli do pokoju, który po oślepiającym korytarzu wydawał
się całkowicie ciemny. Zasłonił odruchowo oczy, \eby się dosto-
sowały. Pokój był du\y, stała tam aparatura z migającymi lampka-
mi, po lewej stronie, za szklaną przegródką, tkwiła młoda pielę-
gniarka z wystraszonymi oczami, te\ oświetlona z dołu granatowym
i \ółtym światłem, a po prawej stronie, z hojnymi odstępami po-
między, świeciły się w półmroku białe, wysokie łó\ka - cztery
wolne, na środkowym le\ał Wikont.
Z początku wydawało mu się, \e wszystko ju\ skończone (od
samego początku był przekonany i wiedział, \e cała ta ordynarna
koszarowa marność jest bez sensu: pózno, marnie i nieprzyzwo-
icie). Wikont le\ał maleńki, biało-szary, zupełnie nieruchomy, bie- [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl