• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    że owce potrzebują dużo przestrzeni i pastwisk.
    Jem przez chwilę patrzył na dno swojego kieliszka. Po chwili wahania zapytał:
    - Nie mogłem nie usłyszeć dzisiejszej rozmowy pani z ciotką. Dzierżawiła pani ziemię od Squire a Fostera?
    - Ano tak - odparła Claudia z goryczą w głosie. - To wszystko ziemia, która powinna należeć do nas. Należała do
    nas... - Westchnęła głęboko. - Mój mąż sprzedał sporo ziemi, zanim zginął.
    - Ale przecież - Jem starał się mówić jak najdelikatniej - strata kilku akrów nie powinna być aż tak znacząca dla
    Ravencroft. To przecież ogromna...
    - To nie było kilka akrów. - Jakiś wewnętrzny głos mówił Claudii, że lepiej trzymać język za zębami, ale nie
    mogła się powstrzymać. Poczucie zażyłości, które wytworzyło się między nimi w czasie narodzin Goblina, teraz
    jeszcze wzrosło. Poza tym cóż to była za ulga móc porozmawiać z kimś, kto okazywał prawdziwe zainteresowanie.
    - Ravencroft zajmuje obecnie Jedną trzecią dawnego obszaru. Emanuel poszarpał tę ziemię na kawałki.
    Jem przez chwilę nic nie mówił. Mój Boże! Wrócił do domu tylko po to, by odkryć finansową ruinę majątku.
    Owce przez lata utrzymywały ten majątek. Jego ojciec zajął się hodowlą koni, ale minęło wiele lat, zanim miał z
    tego jakieś zyski... Mój Boże - powtórzył w myśli.
    Claudia nie mogła zrozumieć dziwnego wyrazu twarzy młodzieńca. Mówiła więc szybko dalej:
    - W każdym razie nie grozi nam ubóstwo. Dzierżawię sporo ziemi dla owiec, a i hodowla koni zaczęta przynosić
    zyski, chociaż niedługo się nią zajmujemy. Wszystkie zyski wkładam z powrotem w majątek.
    Jem ponownie napełnił kieliszek.
    - Ciężkie musi być tu życie samotnej młodej kobiety.
    - Ależ ja nie jestem samotna. - Claudia sączyła brandy wdzięczna za ciepło, które zaczęło rozchodzić się po jej
    ciele. - Mam Jonasza. No i oczywiście ciocię Augustę.
    - A tak, niezastąpiona panna Melksham. Ale dlaczego hodowla koni? Dlaczego w ogóle jakieś interesy? Z
    pewnością niezle się pani powodzi...
    - Nie chcę żyć tylko z dnia na dzień - powiedziała ostro. - Nie chcę też do końca życia siedzieć bezczynnie. -
    Pociągnęła duży łyk płynnego ognia z kieliszka.
    - Czy wystawne życie aż tyle dla pani znaczy? - Jem zadał pytanie spokojnym tonem, ale Claudia wyczuła
    krytykÄ™.
    - Ależ skąd. - Dobry Boże, co też ją opętało, by rozmawiać o swoich osobistych sprawach z nieznajomym.
    Mówiła szybko dalej: - To o Ravencroft mi chodzi. Kiedy tu przybyłam, już znajdował się w opłakanym stanie...
    ale wiedziałam, że kiedyś była to wspaniała posiadłość. Na każdym kroku widać było ślady dawnej świetności i
    piękna... Chciałabym, żeby te czasy wróciły.
    - Ale dlaczego? - Jem przyglądał się jej uważnie. - Nawet teraz mogłaby pani sprzedać posiadłość za przyzwoitą
    sumkę i przenieść się razem z ciotką do Londynu albo do Brighton, albo nawet do Bath.
    - Kocham to miejsce. - Claudia wciągnęła głęboko powietrze. - I chcę tu mieszkać. Myślę o zaadoptowaniu
    kilkorga dzieci. - Urwała zaskoczona. Nigdy wcześniej o tym nie myślała, ale z drugiej strony... dlaczego nie?
    Wydawało się, że w to niezły pomysł. Nie po raz pierwszy od śmierci Emanuela zastanawiała się, dlaczego los
    oszczędził jej jego dzieci. - Chciałabym mieć dzieci... całą gromadkę. Chciałabym też zostawić im w spadku coś
    pięknego - dokończyła z pośpiechem.
    16
    Dobry Boże - pomyślała. Co też ona przed chwilą powiedziała? Wstała tak gwałtownie, że Jem musiał szybko
    ratować kieliszek przed stłuczeniem.
    - Muszę już iść - jęknęła Claudia.
    - Czy dobrze się pani czuje? - zapytał Jem, otaczając ją w pasie ramieniem. Zaniepokoił się. - Może pani pomóc?
    - Jesteś impertynencki, January. - Spróbowała jeszcze raz: - Jesteś imper... tynen... cki, Jan... mój dobry
    człowieku. Nic mi nie jest. Sama... potrafię wyjść z tego po... pokoju.
    Odepchnęła go od siebie i chwiejąc się lekko na nogach wyszła z pokoju.
    Jem długo patrzył za nią, po czym raz jeszcze tej nocy udał się do biblioteki.
    5
    Dla Jeremyego Standisha, lorda Glenravena, ranek nadszedł zbyt wcześnie. Nie spał jeszcze, gdy koguty zaczęty
    piać w kurniku. Do końca nocy przeszukał pozostałe w bibliotece książki, lecz bez żadnego rezultatu. Dwie książki
    miały w tytule słowo  wiejski . Jedną z nich były  Przejażdżki wiejskie Cobbetta. Jem czytał ją jakiś czas temu.
    Drugą - tomik poezji. W żadnej nie znajdowały się interesujące go dokumenty.
    Gdy już wrócił do swojego pokoju, spędził kolejne bezsenne godziny, rozpamiętując rozmowę z piękną młodą
    wdową. Była doprawdy czarująca i na domiar wszystkiego najwyrazniej nie uświadamiała sobie własnej urody.
    Była to zadziwiająca cecha u kobiety. Przymknął oczy i znowu zobaczył ją wyraznie, klęczącą przy boku klaczy,
    szepczącą uspokajająco do zwierzęcia. Nie przejmowała się pózną porą ani tym, że pot i krew konia plamią jej
    ubranie. A potem, gdy siedziała z nim przy stole w jego pokoju trzymając w wąskich dłoniach kieliszek brandy, po
    raz pierwszy zobaczył piękno jej duszy za fasadą ciała.
    Nalał tak dużą porcję brandy mając na uwadze jedynie jej dobro. Jednak gdy z powodu wyczerpania młodej
    kobiety trunek zbyt szybko uderzył jej do głowy. Jem zwalczając resztki skrupułów wykorzystał gadatliwość
    Claudii. Pocieszał się, że w każdym razie wykorzystał ją tylko w ten sposób.
    Zamyślił się głęboko, i co też on teraz pocznie z tym fascynującym stworzeniem?
    Pierwszego dnia, gdy zjawił się w małej wiosce Marshdean i dowiedział się, że posiadłość jest w rękach wdowy
    po Carstairsie, był przekonany, że całą swoją nienawiść przeleje na nią. W końcu czyż nie było logiczne
    przypuszczenie, że wdową po tym potworze jest zimnooka wiedzma o kościstych łapskach i sercu z kamienia?
    Zupełnie nie spodziewał się zobaczyć drobnej, pewnej siebie osóbki ubranej w stare stajenne łachy, pełniącej na
    dodatek honory pani posiadłości. Nie spodziewał się również zobaczyć tak cudownego zjawiska, jakim się okazała
    schodząc z iście monarszą godnością po ogromnych schodach, ubrana w prostą muślinową suknię. Włosy miała
    upięte w wyraznym pośpiechu w niedbały kok na czubku głowy, tak że kilka drobnych złotych loczków okalało jej
    delikatną twarz. Jem niczego bardziej nie pragnął niż wyjąć spinki z jej włosów i zanurzyć twarz w złotych lokach.
    Potrząsnął głową oszołomiony. Dobry Boże, co też mu przychodziło do głowy? Ta kobieta jest damą, a nie jakąś
    tam zabawką. Więcej jeszcze - jest kobietą, którą miał zamiar pozbawić domu już w niedługim czasie. Jem
    powiedział Jonaszowi prawdę, gdy zapewniał starego koniuszego, że młoda wdowa nie będzie z jego winy żyła w
    nędzy. A jednak jej miłość do Ravencroft była dla Jema potężnym szokiem. Mówiła o dzieciach. Czyżby nowa
    dynastia Ravencroft?
    Przemknęło mu przez myśl, że zapełnienie posiadłości dzieciakami wcale nie wymaga ich adoptowania. Były
    przyjemniejsze metody osiągnięcia tego celu.
    Wstał z łóżka i pewnie stanął na drewnianej podłodze. %7łal mu było wdowy Carstairs i w innych okolicznościach
    z radością by ją pocieszył. Ale tak jak się rzeczy miały... no cóż, pożegna ją miło i zapewni stosowną rentę do
    końca życia. Nie skrzywdzi jej, ale to wszystko, na co było go stać. Nie był człowiekiem bez serca, ale zbyt długo
    przebywał na bruku Londynu obmyślając zemstę. Teraz było już za pózno, by zmieniać plan działania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl