• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    ki opadÅ‚y nisko, a na wszystkich trzech twarzach poja­
    wił się niepokój.
    - Nic takiego nie powiedziałem - wybuchnął Jake.
    - PowiedziaÅ‚eÅ›. - Donna wysunęła siÄ™ spod jego ra­
    mion, aby ciepło jego dłoni nie mąciło jej umysłu.
    Domowe ognisko
    105
    DrżaÅ‚a z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci. ByÅ‚a zażenowana, zÅ‚a i... odczu­
    wała zbyt wiele emocji, żeby móc od razu je wszystkie
    zidentyfikować.
    - Cholera, Jake. - Sam popchnÄ…Å‚ kuzyna, a ten cofnÄ…Å‚
    się o parę kroków.
    - Wiedziałem, że to schrzanisz. - Cooper wyciągnął
    oskarżycielsko palec i spojrzał na Jake'a z pogardą.
    - Ale co ja takiego powiedziałem? - Jake nie zwracał
    uwagi na kuzynów i patrzył na Donnę. - Co, do diabła,
    złego powiedziałem?
    - Zdaje siÄ™, że wszystko - burknÄ…Å‚ Sam i rzuciÅ‚ Coo­
    perowi wÅ›ciekÅ‚e spojrzenie. - MówiÅ‚em ci, że nie po­
    winniśmy pozwolić, żeby to on o tym powiedział.
    - Nie pomagasz - zatrzymał go Cooper.
    - Cały czas nie wiem, co zle powiedziałem - skarżył
    się Jake, opuszczając bezradnie ręce.
    - Pozwól więc, że ci to wyjaśnię - syknęła Donna,
    podchodzÄ…c do niego i dzgajÄ…c palcem wskazujÄ…cym je­
    go klatkę piersiową przy każdym słowie. - Nie jesteśmy
    waszym najnowszym celem dobroczynnym. Mój syn i ja
    nie potrzebujemy jaÅ‚mużny od Lonerganów. Dobrze so­
    bie radzimy. Zawsze tak było i tak będzie.
    - Przecież nie powiedziaÅ‚em, że jesteÅ›cie celem do­
    broczynnym. Ja tylko...
    - Nie musisz tego powtarzać. - Donna walczyÅ‚a z chÄ™­
    ciÄ… wymierzenia mu kopniaka.
    - Nie tak to sobie zaplanowaliśmy - wtrącił Cooper.
    - Co ty powiesz? - Jake niemal krzyknÄ…Å‚.
    - Cóż, ja i Cooper teraz sobie stąd pójdziemy. - Sam
    106 Maureen Child
    obszedł Jake'a i pociągnął drugiego kuzyna do wyjścia.
    - Donno, ty i Jake musicie się uspokoić. Zobaczymy się
    z wami w domu, jak już będzie po bitwie.
    Nawet nie zaszczyciÅ‚a ich spojrzeniem. Nie dotar­
    ło do niej, co powiedział Sam. Jej wzrok utkwiony był
    w Jake'u.
    - Jake, jak mogłeś tak powiedzieć? - Przełknęła ślinę,
    starajÄ…c siÄ™ rozluznić zaciÅ›niÄ™te gardÅ‚o. - Jak mogÅ‚eÅ› na­
    wet pomyśleć, że się na to zgodzę?
    - Cholera, Donno - nie ustępował. - Ty specjalnie
    wszystko przekręcasz.
    - Och, chyba przedstawiłeś to wystarczająco jasno.
    - Najwyrazniej nie - mruknÄ…Å‚.
    Znowu uderzyła go palcem.
    - Ależ tak. Teraz, kiedy wiesz o Ericu, potraktujesz go
    jako swój prywatny ceł dobroczynny. Otóż nie, dziękuję.
    Mój syn nie tego od was potrzebuje.
    - To nie jest jałmużna - wykrzyknął Jake. - To jest
    uczciwe i dobre wyjście z sytuacji.
    - Czy myślicie, że Eric przyszedł was poznać, bo chciał
    pieniędzy? - zapytała Donna, wciąż wściekła. Kolejna
    straszna myśl przebiegła jej przez głowę. - Dobry Boże,
    czy myślisz, że dlatego pozwoliłam mu tu przyjść?
    Donna staraÅ‚a siÄ™ odzyskać kontrolÄ™ nad galopujÄ…cy­
    mi uczuciami. Gotowała się ze złości, a jej ciało - a niech
    to wszyscy diabli! - wciąż tęskniło za dotykiem Jake'a.
    To tylko pogarszało sytuację.
    Jake zaczerpnÄ…Å‚ powietrza i powoli je wypuÅ›ciÅ‚. Chwi­
    lę pózniej znów znalazł się przed nią, wyciągając do niej
    Domowe ognisko 107
    ramiona. Donna musiaÅ‚a walczyć o zachowanie bez­
    piecznej odległości.
    - Przesadzasz - powiedział.
    - Nie sÄ…dzÄ™.
    - Zaufaj mi.
    Parsknęła.
    - Dobrze - sapnął. - No to przynajmniej posłuchaj.
    Utkwiła w nim zmrużone oczy.
    - SÅ‚ucham.
    Jake włożył ręce do kieszeni dżinsów i odwzajemnił
    jej spojrzenie.
    - OczywiÅ›cie, że nie dlatego pozwoliÅ‚aÅ› Ericowi przy­
    chodzić do nas, że liczyÅ‚aÅ› na wydobycie od nas pieniÄ™­
    dzy. ZresztÄ… skÄ…d miaÅ‚abyÅ› wiedzieć, czy cokolwiek ma­
    my? - Przerwał na chwilę i wzruszył ramionami. - Poza
    Cooperem oczywiście. Wielki pisarz śpi na kasie.
    -Jake...
    - Nie o to chodzi. Omówiliśmy to we trzech, kiedy
    dowiedzieliśmy się o Ericu. Gdyby Mac żył, dostawałby
    jednÄ… czwartÄ… tantiem za nasz wynalazek.
    Przytaknęła, ignorujÄ…c maÅ‚e ukÅ‚ucie bólu na wspo­
    mnienie Maca.
    - Cóż, Maca nie ma, ale jest jego syn.
    - Tak, ale..
    - Miałaś słuchać. .
    - No dobrze.
    - Mac by tego pragnął. - Mówił tak cicho, że z trudem
    go słyszała. - Chciałby, żeby jego syn mógł dostać część
    tych pieniędzy. Wiesz o tym, prawda?
    108 Maureen Child
    - Taaak... - Oczywiście, że Mac chciałby, żeby Eric
    dostaÅ‚ jego część. Ale nie uÅ‚atwiaÅ‚o to przyjÄ™cia tych pie­
    niędzy.
    - Chcemy wiÄ™c, aby Eric zostaÅ‚ prawnie naszym part­
    nerem. Ze względu na Maca.
    CaÅ‚e jej ciaÅ‚o zwiotczaÅ‚o niczym balon, z którego nag­
    le uszło powietrze. Nie mogła się za bardzo kłócić z taką
    logikÄ…. Przez moment zaczęła siÄ™ zastanawiać, o ile Å‚a­
    twiejsze byłoby jej życie, gdyby po prostu przyjęła to, co
    Lonerganowie chcieli jej i Ericowi ofiarować.
    Odsunęła tę myśl na bok.
    - Rozumiem - powiedziaÅ‚a wreszcie gÅ‚osem pozba­
    wionym wściekłości, którą odczuwała jeszcze przed
    chwilą. Podniosła spojrzenie na Jake'a. - Ale jak mogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl