-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To prawda - potwierdziłem, chociaż nie wiedziałem, że tak właśnie sprawy się mają.
Stary trochę się rozgadał i dzięki temu dowiedziałem się czegoś więcej o życiu na Spiovente,
które zdecydowanie nie należało do przyjemności. Napiłem się jeszcze wody i znów
spróbowałem beknąć, by sprawić przyjemność kucharce, ale nie udało mi się. Stary ciągle
nawijał:
- Każdy wojownik, taki jak ty, powinien mieć giermka, który będzie mu służył.
Ośmielam się zapytać - bo widzieliśmy, że przybyłeś sam - co stało się z twoim giermkiem?
- Poległ w bitwie - wymyśliłem na poczekaniu. Ta informacja oszołomiła go, więc
domyśliłem się, że giermkowie nie biorą udziału w walce. - Gdy wróg zaatakował nasz obóz.
- Widocznie to zabrzmiało lepiej, bo skinął głową ze zrozumieniem. - Oczywiście zabiłem
tego łajdaka, który zaszlachtował biednego Smelly'ego. Tak to bywa na wojnie. To twarde
rzemiosło.
Moi słuchacze mruknęli ze zrozumieniem, co oznaczało, że do tej pory nie zrobiłem
fałszywego kroku. Przywołałem chłopaka.
- Chodz tu, Dreng, i odpowiedz na moje pytania. Ile masz lat?
Popatrzył na mnie spod grzywy potarganych włosów i wyjąkał:
- W następne Zwięto Uczty Robakowej skończę cztery.
Nie ciekawiły mnie informacje o tym odrażającym święcie. Chłopak z pewnością albo
nie umie liczyć, albo na tej planecie rok trwa bardzo długo. Skinąłem głową i powiedziałem:
- To dobry wiek dla giermka. Teraz powiedz mi, czy znasz swoje obowiązki?
Dobrze by było, gdyby je znał, bo ja nie miałem o nich bladego pojęcia. Z zapałem
odpowiedział na moje pytanie:
- O tak, panie, znam je. Stary Kvetchy był kiedyś żołnierzem i wiele razy mi o tym
opowiadał. Trzeba czyścić miecz i pistolet, przynosić jedzenie z kuchni, napełniać manierkę
wodą, gnieść wszy między kamieniami...
- Zwietnie. Widzę, że znasz się na tym, aż do ostatniego ohydnego szczegółu. A w
zamian za twoje usługi mam cię nauczyć wojennego rzemiosła....
Skwapliwie przytaknął.
Wszyscy w milczeniu czekali, aż podejmę decyzję.
- Niech więc tak będzie.
Okrzyki radości wzniosły się aż pod strzechę, a stary wyciągnął gar samogonu. Moja
sytuacja się poprawiała, nieznacznie, ale z całą pewnością się poprawiała.
22
Nowy zawód Drenga był dla rodziny powodem do zakończenia pracy na ten dzień.
Samogon smakował paskudnie, ale z pewnością zawierał duży procent alkoholu, co w tych
okolicznościach było nawet nie najgorszym pomysłem. Wypiłem wystarczająco dużo, żeby
uśmierzyć ból, a potem przystopowałem, żeby nie skończyć tak jak pozostali, czyli nie zwalić
się na podłogę. Poczekałem, aż tatusiek gruntownie się ulula i wtedy przycisnąłem go, żeby
wydobyć parę informacji.
- Przybyłem tu z daleka i nic nie wiem o miejscowych układach - powiedziałem mu. -
Ale słyszałem, że ten miejscowy zbir, Capo Docci, jest trochę brutalny.
- Brutalny? - warknął i siorbnął jeszcze łyk swojego rozpuszczalnika do farb. -
Jadowite węże uciekają w panice, gdy się zbliża, a wszyscy wiedzą, że spojrzenie jego oczu
zabija dzieci.
Dalej opowiadał takie głupoty, że wyłączyłem uwagę. Za długo zwlekałem z
wyciągnięciem od niego informacji.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu Drenga i znalazłem go przypiętego do garnka z
samogonem. Wytrąciłem mu go z ręki i trząsłem nim, aż wreszcie zwrócił na mnie uwagę.
- Chodzmy. Już ruszamy.
- Ruszamy...? - szybko zamrugał i spróbował skupić na mnie spojrzenie. Bez
większych rezultatów.
- My. Idziemy. Idziemm!
- Aaa, idziem. Wezmę koc - chwiejnie wstał i znowu zamrugał próbując na mnie
popatrzeć. - A gdzie jest twój koc? Co to ja mam go nieść?
- Wróg mi go zabrał razem ze wszystkim, co posiadałem, poza mieczem i pistoletem,
które zawsze mam przy sobie, póki serce mi bije.
- Serce bije... Tak. Wezmę koc. Wezmę koc dla ciebie. - Poszedł gdzieś na tył domu i
wrócił z dwoma puszystymi kocami, nie zwracając uwagi na lamenty kobiet uskarżających się
na mrozną zimę. Podstawowe dobra nie przychodziły wieśniakom łatwo. Uznałem, że na
koniec będę musiał odstąpić mu parę groszy.
Wkrótce Dreng pojawił się znowu z przewieszonymi przez ramię kocami, skórzaną
torbą, grubym kijem w ręku i paskudnie wyglądającym nożem w drewnianej pochwie u pasa.
Poczekałem na zewnątrz, żeby uniknąć łzawej, tradycyjnej sceny rozstania. Gdy wyszedł, był
jakby trochę trzezwiejszy i chwiejąc się stanął u mego boku.
- Prowadz, panie.
- To ty pokażesz mi drogę. Chcę odwiedzić twierdzę Capo Docci. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl