-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Delikatnie przypomniała mu, że robi to dla dziecka, nie dla niej.
Jednak J.T. w głębi duszy wiedział, że jego zgoda nie ma nic
wspólnego z tym malcem.
- Masz racjÄ™. Nie potrafiÄ™.
ROZDZIAA ÓSMY
W niedzielę J.T. czuł się fatalnie. Czemu właściwie dał się
uwikłać w całą tę historię? Po południu jak lunatyk wsiadł do auta
i pojechał do kościoła. Ciągle się zastanawiał, lecz nie umiał
sobie wytłumaczyć, jak to się stało, że wyraził zgodę, aby zostać
ojcem chrzestnym dziecka Maddy. Nie nadawał się przecież
zupełnie do tej roli.
Pocieszał się trochę, że rodzice chrzestni nie muszą się specjalnie
udzielać. Swoich na przykład w ogóle nie mógł sobie
przypomnieć. W jego życiu ojciec chrzestny na pewno nie
odegrał znaczącej roli. Trzeba przez to przejść, przetrwać uro-
czystość i na tym wreszcie zakończyć całą sprawę. Tym razem
definitywnie.
Uderzyło go, że takich samych sformułowań użył poprzednio,
myśląc o Maddy. No tak, jednak
tym razem będzie się trzymał swoich postanowień. Na pewno.
Z ciężkim westchnieniem skręcił w prawo za skrzyżowaniem i
wjechał na przykościelny parking. Poczuł ucisk w gardle na
widok znajomego budynku. To oczywiście zbieg okoliczności,
ale czemu Maddy musiała wybrać akurat ten kościół? Właśnie u
Zw. Marka brali z Lorną ślub. Tu także, dwa lata temu, odbyła się
msza żałobna.
Od tamtego dnia nie przyszedł tu ani razu. Wiarę i duszę
pogrzebał w tym samym grobie, w którym złożył żonę.
Wziął się w garść, wysiadł z samochodu i pokonał kilka
kamiennych schodków. Przed drzwiami czekał na niego
mężczyzna, którego widział wcześniej w szpitalu w pokoju
Maddy. Na oko wydawał się o kilka lat starszy od J.T. i parę
centymetrów wyższy.
- Cześć, jestem Bill. Czekają na ciebie - powiedział, chwytając
J.T. za ramiÄ™.
Nie znosił, kiedy go dotykano. Zdecydowanie wyszarpnął rękę.
- Skąd wiesz, że jestem właściwą osobą?
- Maddy cię opisała.
Stłumił pokusę, żeby rozwinąć temat. Intrygowało go, co też
mogła powiedzieć.
Chrzcielnica była po lewej stronie od wejścia. Na co dzień od
głównej nawy odgradzała ją
ozdobna, wykuta z żelaza krata, którą dziś otworzono. Wokół
stanęła grupka ludzi z księdzem pośrodku. Maddy trzymała na
ręku syna, w białym ubranku. Za duże skarpetki sięgały malcowi
aż za kolanka.
Uśmiechem powitała J.T. Najwyrazniej czekali już tylko na
niego.
- Prawie uwierzyłam, że zmieniłeś zdanie - szepnęła, podając mu
dziecko.
- Zmieniłem - odparł. - Dlatego przyszedłem. W oczach
duchownego J.T. zauważył błysk
rozpoznania, lecz nie zdradził się, iż pamięta, że ten sam ksiądz
prowadził nabożeństwo żałobne, a potem modlił się nad grobem
Lorny. ZresztÄ…, jakie to teraz ma znaczenie?
Nie było powodu, żeby odświeżać kontakty ani z tym
człowiekiem, ani z instytucją, którą reprezentował. J.T. dawno
pogrzebał tę część swojej osobowości, której zależało na tak
zwanym życiu duchowym.
Co go skłoniło, żeby tu przyjść i udawać, że zgadza się stanąć na
straży nieśmiertelnej duszy tej maleńkiej niewinnej istoty, że
gotów jest recytować chłopcu słowa, którymi i jego karmiono od
dziecka? Czyż nie taka jest rola ojca chrzestnego?- Nadawał się
do tego w równym stopniu, jak niedzwiedz polarny do życia w
tropikach, a może jeszcze mniej.
To wszystko jej wina, myślał, patrząc z ukosa na Maddy. Ale
dość już tego. Wcześniej nie potrafił jej odmówić, jednak do
niczego więcej nie da się zmusić. Bez względu na to, co jeszcze
szykowała, może go spokojnie wykreślić ze swoich planów.
Wezmie udział w ceremonii i na tym koniec.
Niestety, znów się przeliczył.
W gruncie rzeczy przeczuwał kolejną porażkę. Po ceremonii
usłyszał, jak Bill i Tony rozmawiają o planowanym przyjęciu.
Dadzą sobie radę beze mnie, pomyślał. Nie umawiał się z Maddy,
że zostanie dłużej, a poza tym wcale nie zamierzał zadawać się z
takÄ… chmarÄ… nieznajomych ludzi.
Cóż, kiedy Maddy udaremniła jego misterny plan ucieczki.
Ledwie ksiądz oddalił się, a już Maddy chwyciła J.T. pod rękę i
poprowadziła do zaparkowanego przed kościołem auta. J.T.
patrzył na dziecko wygodnie ułożone na drugim ramieniu Maddy
i wyraznie zadowolone z bliskości mamy. Mały wydawał się taki
spokojny...
O sobie nie mógł tego powiedzieć. Na pewno nie był [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl