• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Teraz ruszono kopaczy. Sielicki wbił szpadel w ziemię, ujrzał ciało Mazurka, które padło bokiem, dziecko nie
    dobite podniosło nań oczy.
     Wuj ad a...
    Czuje pistolet na karku.
    Zwłoka. Naciśnięcie zimnej stali...
    Szpadel sam miotnął ziemię  prosto w twarz wołającego dziecka.
    Niemcy moszczą się na podwody. Siedzą wysoko na belach ubrań. Wkoło porozrzucane wybrakowane
    szmaty. Kulik krzyczy bałtycką ruszczyzną do rozkutego Samotyi tak, aby wszyscy słyszeli:
     %7ładen tu krzyż. Kto krzyż postawi, sam leżeć. Droga przeprowadzić tędy. Wójcik na wóz. Co się dzieje?
    A Wójcik w krzakach wymiotuje.
    Już słońce się kładzie. Rzucając długie cienie schodzi kolumna kopaczy. Przez piasek wycieka krew dwustu
    trzydziestu dwóch, usiłuje wyżłobić ściek, krzepnie.
    W szybko zapadającym zmierzchu kolumna kopaczy roz- siąka po dróżkach polnych. Idą ku wieńcowi
    zgliszcz, które szerokim kręgiem jarzą się dookoła Jarynówki.
    Podhorecki zasiedział się do pózna z landratem, który wreszcie udał się do treuhandera na spoczynek. W
    sztywnym, aż hieratycznym szlafroku, w złote haftowane kwiaty na czarnym tle, siedział w czerwonym fotelu z
    wysokim wezgłowiem i usiłował czytać. Nie sypiał teraz do pózna w noc. Gdyby mu kto powiedział, że jest
    miotany myślami, zdziwiłby się, uważając wszystko w swoim życiu za uregulowane i bezsporne. Twierdził, że
    człowiek doskonały odróżnia się od bipedów1 tym, że poddając się nieubłaganemu sensowi stawań się, zaprzęga
    życie do swego rydwanu.
    Dzięki takiej filozofii przeniosło hrabiego przez rafy tej" jakiejś Polski bez zbytniego zaburzenia konkokcji,
    a obecnie jakoś przenosiło przez tę całą okupację. Dostał wprawdzie treuhandera, który podkradał, ale na
    szkodę Reichu, a poza tym sympatyczny ów rolnik spod Mannheim był wyznawcą zasady  Leben und anderen
    leben lassen". Land- rat, wiedeńczyk, wysączał mu, co prawda, za wiele napo
    leona, ale byli to ludzie dobrze wychowani i taktownie nie rozmawiali o polityce.
    Naokoło jednak poczynało się robić nieprzyjemnie. Przede wszystkim u hrabiego przestali bywać sąsiedzi.
    Podhorecki na to wyniośle błyskał monoklem, bo wiedział, ile koniak wypity przez landrata kosztuje Rzeszę w
    ulgach dla Aęcznej. Te szlagony to lis i winogrona.
    Poza tym, po rozbiciu tego tam Hubala, poczęły mnożyć się sabotaże. Paliły się sterty na polach
    kolaborantów, wylatywały mostki, które już przestały czekać na Sikorskiego. Wprawdzie po upadku Francji
    rząd emigracyjny nakazywał wstrzymanie akcji, ale przecie ten rząd w swoim czasie zabraniał Hubalowi i
    partyzantki. Jeśli więc ów Hu- bal był skoncentrowanym wrzodem, który pękł, dzięki Bogu, to teraz z
    Hubalczykami nie uporządkowane swędzenie rozpełzło się wszędzie.
    Podhorecki bynajmniej tchórzem nie był. Równocześnie nie był kandydatem na bohatera. Limfa moralna w
    tym wymonoklowanym podagryku miała składnik nieskomplikowany: to się robi, a tego się nie robi.
    Podhorecki był niejako fizycznie niezdolny sprzeciwić się tym jasnym nakazom.
    Maryśka, która przybyła z listem wprowadzającym od kogoś  z towarzystwa", została poczęstowana
    herbatą. Podhorecki zwykł był mawiać swoim powolnym, nie spieszącym się głosem:
     A jak kto pije herbatę łyżeczką, to już wiem, z kim mam do czynienia.
    Maryśka chciała być wykwintna, piła herbatę łyżeczką, i to wystarczyło, że przestano ją uważać za gościa i
    wyprawiono. Było poza dyskusją, że pewną kategorię ludzi się przyjmuje, a inną nie. Polską rządzili ludzie
    pijący herbatę łyżeczką i Podhorecki obraził się na Polskę na całych lat dwadzieścia.
    Egoizm Podhoreckiego był tak sublimowany, tak totalny, tak harmonijny i stylowy, że aż przestał być
    wadą, stając się, po prostu, cechą. Wypływał z pokładów podświadomości, że muszą ludzie pracować, żeby on z
    Haukem mógł smakować przeróżne. smaczki. To był ten naturalny układ świata, który po to stworzył korzenie,
    ażeby wyprodukować kwiaty.
     Kwiat", rzecz prosta, miał też swoją misję, a misja
    swoje ciernie. Podhorecki z uczuciem zmęczenia opowiadał, jak po całej Europie szukał wanny marmurowej z
    jednej bryły, której kamieniołomy w Carrarze dlaczegoś tam nie umiały sporządzić, albo jakie ofiary poniósł
    zdobywając do swego zbioru monet wczesnogreckich pieniążek z Minotaurem.
    Kiedyś, za lat studenckich, będąc z wycieczką wioślarską w Korneuburgu pod Wiedniem, chciał wyminąć
    tłum gapiący się na pożar, ale posłyszawszy płacz dziecka poszedł w ogień na swoich cybatych nogach. Kiedy
    matka całowała jego poparzone ręce, poprosił ze znudzoną miną o dorożką, przerywając co prędzej
    wulgaryzowanie się. Po prostu natknął się na sytuację, w której to właśnie się robi.
    Podhorecki więc tchórzem nie był, ale od czasu zajścia z Sielickim to, co się poczynało dziać wkoło
    Aęcznej,  nudziło go". Był to u niego stan duchowego zagrożenia, równy u normalnych ludzi poczuciu
    bankructwa albo zawiedzionej miłości.
    Za Pilicą, do której przylegał park, Niemcy przeciągali wąskotorówkę, przy czym raz po raz coś tam
    wyskakiwało, psuło się, paliło, zatapiało, tak że przeciągnięto gęstą sieć posterunków. Te sprawy działy się za
    gęstwą starodrzewu, ale teraz liście opadły, hrabia z okna sypialni na wysokim parterze widział przez przestrzał
    obnażonych konarów świeże tarcice jakiejś szopy, i widok ten go uwierał. Uwierali go jacyś ludzie w
    maciejówkach, których zbyt często poczynał spostrzegać. Zanotował sobie, że jego Józef, służący od lat
    trzydziestu, potomek czterech pokoleń lokajskich w służbie Podhoreckich, ma coś tam do gadania z tymi ty-
    pami. Coś podchodziło pod same sztachety parku.
    Była już chwila, kiedy to coś, w mundurach, z granatami u pasa, dotarło aż do nietykalnej osoby Jaśnie
    Hrabiego i wzięło go  za orzydle", po chłopsku, jak kiedy poczynają się bójki na jarmarku w cuchnącej kwaśno
    piwskiem karczmie, i pchnęło go ręką Sielickiego o ścianę raz i dwa, i trzy, aż Podhoreckiemu monokl wyleciał
    z oka.
    Ten zwłaszcza fakt upuszczenia monokla  nudził" go. Monokl, jak i spiczaste lakierki, które nosił na co
    dzień, niewygodne, wysokie, sztywne kołnierzyki, jak i ten pikowany nieprzytulny szlafrok, były zespołem
    ascetycznych utensyliów, odpowiadających, widać, jakimś potrzebom duchowym. Wraz z wytrąceniem
    monokla została sponiewie-
    rana wanna z jednego bloku i pienążek z Minotaurem i me było na to żadnej rady i żadnego rozsądnego wyjścia.
    Hrabia nakazanego owsa nie posłał i usiłował otoczyć się tym niezrównanym, nieprzeniknionym płaszczem
    obojętności, który tak doskonale odpierał wojewodów, napraszających się na polowanka, i którego nagle nie
    starczyło na tę mocną łapę Stefka. Podhorecki z niezadowoleniem konstatował, że wciąż widzi przed sobą twarz
    z silnymi szczękami troglodyty, i nie bez pewnej melancholii myślał, że dziadek jego takiego typka oddałby po
    prostu na dwadzieścia pięć lat w sołdaty i miałby spokój i że wnukowi coraz trudniej jest żyć równym,
    zrozumiałym życiem, w którym doskonale się wie, co się robi, a czego się nie robi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl