• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    - Nie, mamo - odparÅ‚a radoÅ›nie Jolita. - Kobiece po­
    gaduszki.
    Z sąsiednich wiosek napłynęły żądne rozrywki tłumy,
    ludzie zapeÅ‚nili szczelnie wielki plac na kraÅ„cach mia­
    steczka, ciekawi majÄ…cego rozegrać siÄ™ spektaklu. Nie­
    zwykle kosztowne i niebezpieczne turnieje były rzadkim
    79
    wydarzeniem, a zgodę na ich zorganizowanie musiał
    wyrazić król. %7Å‚aden wÅ‚adca nie chciaÅ‚by narażać naj­
    lepszych rycerzy na utratę zdrowia, a może życia, dla
    najprzedniejszej nawet rozrywki. Jednak turnieje były
    znakomitÄ… okazjÄ… do doskonalenia rycerskiego rzemio­
    sÅ‚a w czasach pokoju i wielu ryzykowaÅ‚o w nich uczest­
    nictwo nawet bez królewskiego pozwolenia.
    Wszędzie wokół widziało się ubranych w zielono-zło-
    te barwy de Molynsów ich podwÅ‚adnych, co byÅ‚o natu­
    ralne, zważywszy na to, jak wiele zależaÅ‚o od dobrej orga­
    nizacji i starań gospodarzy, którzy musieli mieć baczenie
    na bezpieczeÅ„stwo goÅ›ci, giermków, sÅ‚użby, koni i ekwi­
    punku wreszcie, nigdy tanich, a często wręcz niebywale
    kosztownych. Osobne miejsce wyznaczono akrobatom,
    sztukmistrzom, trubadurom, hałaśliwym wędrownym
    muzykom, obwożącym swoje towary handlarzom, miÄ™­
    dzy którymi sporo było złodziei i dziewek, jak zawsze
    szukających okazji łatwego zarobku wszędzie tam, gdzie
    gromadzili się ludzie. Niektórzy spośród napływającego
    tłumu, odziani wykwintniej, niż im pozwalał na to ich
    status, próbowali zająć miejsca przeznaczone dla gości
    de Molynsów w nadziei, że nie bÄ™dÄ… siÄ™ wÅ›ród nich wy­
    różniać. Szybko przekonali się o swojej pomyłce.
    Rzędy drewnianych ław wznosiły się po obu stronach
    placu, na którym miaÅ‚ odbyć siÄ™ turniej. MÅ‚odzi chÅ‚op­
    cy, zawsze wykorzystujÄ…cy okazjÄ™ do zabawy, wspinali siÄ™
    po nich, zanim nie zostali ostatecznie spÄ™dzeni. Drew­
    niany pÅ‚ot, zakoÅ„czony parapetem, pomalowany na zÅ‚o­
    to i zielono, miał ochronić siedzących w pierwszym rzę-
    80
    dzie przed niepożądanym wypadkiem, jaki zawsze mógł
    się zdarzyć w czasie turnieju. To na tych właśnie ławach
    zajęła miejsce Eloise wraz z innymi damami z rodzi­
    ny de Molyns, przyszłymi teściami Jolity, damami z ich
    strony, kapÅ‚anami, przyjaciółmi domu, żonami i córka­
    mi biorących udział w turnieju rycerzy, guwernantkami
    i niańkami.
    Jolita, jako najważniejsza w dzisiejszym dniu osoba,
    siedziaÅ‚a na honorowym miejscu. CzyniÄ…c zadość wy­
    mogom grzecznoÅ›ci, poprosiÅ‚a lady Pace, przyszÅ‚Ä… teÅ›­
    ciową, aby pomogła jej rozszyfrować tożsamość mniej
    znanych rycerzy, którzy właśnie zaczynali wyłaniać się
    z namiotów i sposobić siÄ™ do dosiadania koni. W lÅ›niÄ…­
    cych zbrojach i tunikach w kolorach herbowych, takich
    samych, jakimi byÅ‚y ozdobione ich tarcze, wychodzili je­
    den po drugim, poprzedzani przez giermków, młodych
    chłopców ze szlachetnych rodzin, którzy w przyszłości
    bÄ™dÄ… pasowani na rycerzy, ale na razie uczyli siÄ™ wal­
    czyć i mieli za zadanie dbać o ekwipunek i rumaki swo­
    ich panów. Każde zaniedbanie mogło drogo kosztować,
    nawet życie.
    GÅ‚osy gawÄ™dzÄ…cych kobiet Å›cichÅ‚y, zapalono pochod­
    nie osadzone w żelaznych uchwytach. Barwy szat gości,
    krzykliwie jaskrawe w pełnym słońcu, teraz przygasły.
    LÅ›niÅ‚y srebro, stal i żelazo, czapraki falowaÅ‚y lekko wo­
    kół końskich nóg, poruszane wieczornym wietrzykiem,
    faÅ‚dki tworzÄ…ce siÄ™ na tkaninie znieksztaÅ‚caÅ‚y powtó­
    rzony na niej wzór z tarczy herbowej. Głowy rumaków,
    okrytych aż po kopyta ozdobnymi tkaninami w bar-
    81
    wach rodowych rycerzy, również były osłonięte, wodze
    obwieszone dzwoneczkami, chwostami i frÄ™dzlami. Pa­
    radny czaprak skrywał użyteczne pasy, sznury, klamry,
    sprzÄ…czki i ochraniacze, a także podwójny poprÄ™g, ma­
    jÄ…cy utrzymać na koÅ„skim grzbiecie siodÅ‚o, gdy w peÅ‚­
    nym galopie dosięgnie rycerza kopia. Cała zbroja, każdy
    jej element, służyły temu samemu: miały chronić przed
    ciosami, minimalizować ich efekt. MiÄ™dzy sobÄ… potyka­
    jący się nie mówili inaczej o zbroi jak  uprząż".
    Nosili owe ciężkie żelazne uprzęże niestrudzenie, do
    póznego wieku, nawet wtedy, gdy ich siły życiowe nie
    dorównywaÅ‚y animuszowi. Kobiety, siedzÄ…ce na drew­
    nianych Å‚awach, wytężaÅ‚y wzrok, każda wypatrujÄ…c swo­
    jego mężczyzny. Wielu z nich miało już wokół ramion
    zawiÄ…zane wstążki dam, na których cześć chcieli siÄ™ po­
    tykać, inni przypięli kwiaty do hełmów, niesionych przez
    młodych giermków. Lord Pace i sir Crispin przycwało-
    wali obaj jednocześnie do swoich żon i żartując, śmiejąc
    siÄ™ beztrosko niczym mÅ‚odzi chÅ‚opcy, poprosili, by wol­
    no im było potykać się w ich barwach. Do Eloise nikt
    jak dotąd nie zwrócił się z taką prośbą, ale też tego się
    nie spodziewała.
    Ledwie obaj mężczyzni oddalili siÄ™ cwaÅ‚em, z szar­
    fami powiewającymi wokół ich ramion, ku ich ławie
    skierował się inny rycerz. Czarno-złoty czaprak falował
    wokół końskich nóg, wiatr rozwiewał czarne włosy, na
    poważnej twarzy gościł wyraz zdecydowania.
    - Podjeżdża do nas, Ellie - powiedziała półgłosem Jo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl