• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    pan tak nie lubi, są zgubne dla młodych, dla starców zaś, jak pan powiada, są normalne. Jakby
    wiek miał tu jakieś znaczenie... Co za przywilej dla starców? Z jakiej racji? Jeżeli podobne
    myśli  trucizna, to trucizna jednakowa dla wszystkich.
     No nie, mój drogi, niech pan tak nie mówi!  powiedział inżynier i chytrze mrugnął
    okiem.  Nie ma pan racji! Starcy, po pierwsze, nie sÄ… wirtuozami. Ich pesymizm nie zjawia
    się u nich z zewnątrz, przypadkowo, lecz z głębi ich własnego umysłu i po tym, jak
    przestudiują różnych Heglów i Kantów, wiele wycierpią, narobią mnóstwo błędów, krótko
    mówiąc, kiedy przejdą po całej drabinie z dołu do góry. Ich pesymizm ma za sobą i własne
    doświadczenie i trwałą filozoficzną ewolucję. Po drugie, u starców myślicieli pesymizm  to
    nie byle co, jak u nas z wami, ale ból kosmiczny, męka; ma u nich podstawę chrześcijańską,
    bo bierze się z miłości do człowieka i z rozmyślań o człowieku i nie posiada tego egoizmu,
    jaki mają wirtuozowie. Pogardza pan życiem, bo jego sens i cel są ukryty przed panem, i boi
    się pan tylko swojej własnej śmierci, prawdziwy myśliciel cierpi, ponieważ nikt nie zna
    prawdy, i boi się o wszystkich ludzi. Mieszka tu, dla przykładu, państwowy leśniczy Iwan
    Aleksandrycz. Sympatyczny taki staruszek. Kiedyś nauczycielem był, trochę pisał, zresztą nie
    ważne, kim był, ale tęga głowa i na filozofii zęby zjadł. Dużo przeczytał i teraz też ciągle
    czyta. Otóż spotkaliśmy się z nim niedawno na odcinku Aadunkowskim. Tam akurat wtedy
    podkłady i szyny kładli. Nieskomplikowana robota, ale Iwanowi Aleksandryczowi, ponieważ
    nie zna się na tym, wydawała się magiczną sztuczką. Na to, żeby położyć podkład i
    przymocować do niego szynę, wprawiony mistrz potrzebuje mniej niż minutę. Robotnicy byli
    w dobrym nastroju i pracowali rzeczywiście zręcznie i szybko; zwłaszcza jeden sukinsyn
    nadzwyczaj zręcznie trafiał młotkiem w główkę gwozdzia i wbijał go jednym uderzeniem, a
    przecież rękojeść młota  prawie sążeń długości, a każdy gwózdz długości stopy. Iwan
    67
    Aleksandrycz długo przyglądał się robotnikom, rozczulił się i powiedział do mnie ze łzami w
    oczach:  Jaka szkoda, że tacy wspaniali ludzie muszą umrzeć! Taki pesymizm  to jest coś...
     Nic to nie udowadnia i nie objaśnia  powiedział student przykrywając się
    prześcieradłem  i wszystko to tylko puste gadanie. Nikt nic nie wie i niczego nie można
    udowodnić słowami.
    Wyjrzał spod prześcieradła, uniósł głowę i, krzywiąc się z rozdrażnieniem, dorzucił:
     Trzeba być naiwnym, żeby wierzyć i przywiązywać istotną wagę do ludzkiej mowy i
    logiki. Przy pomocy słów można udowodnić i obalić wszystko i wkrótce ludzie tak
    udoskonalą technikę językową, że będą potrafili udowodnić matematycznie prawidłowo, że
    dwa razy dwa  siedem. Lubię słuchać i czytać, ale wierzyć, dziękuję bardzo, nie potrafię i nie
    chcę. Tylko jedynemu Bogu uwierzę, a panu, niech pan mówi, ile chce i pięciuset Kiciami
    mami, uwierzę, może tylko jak zwariuję... Dobranoc!
    Student schował głowę pod prześcieradło i odwrócił się twarzą do ściany, chcąc tym
    samym pokazać, że nie życzy sobie już ani słuchać, ani mówić. Na tym dyskusja się
    skończyła.
    Przed pójściem do łóżka wyszliśmy z inżynierem z baraku i znów zobaczyłem światła.
     Zamęczyliśmy pana swoim gadaniem!  powiedział Ananjew ziewając i patrząc w niebo.
     Co robić, przyjacielu! Jedyna rozrywka w tej dziurze, to wina się napić i pofilozofować...
    Ależ nasyp, mój Boże!  rozczulił się, kiedy zbliżyliśmy się do nasypu.  Prawdziwy Ararat!
    Pomilczał chwilę i powiedział:
     Baronowi te światła Amalekitów przypominają, a mnie się wydaje, że są podobne do
    ludzkich myśli... Rozumie pan, myśli każdego człowieka też są w ten sposób chaotycznie
    porozrzucane, ciągną się dokądś, do jakiegoś celu jednym sznurem wśród ciemności i niczego
    nie oświetliwszy, nie rozjaśniwszy nocy, znikają gdzieś  daleko za starością... Ale dosyć już
    tego filozofowania! Pora spać...
    Wróciliśmy do baraku, inżynier zaczął namawiać mnie, żebym koniecznie położył się na
    jego miejsce.
     No proszę!  błagał przyciskając obie ręce do serca.  Proszę pana! O mnie proszę się nie
    martwić. Mogę spać gdziekolwiek, zresztą nie tak szybko się położę... Proszę nie odmawiać! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl