• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    widział.
    - To prawda - odparła kucharka.
    - Zgadza się - przytaknąłem. - Ale pochodził z majątku, prawda? Powinienem był o tym po-
    myśleć. Czy on ją w ogóle znał?
    Kucharka pokręciła głową.
    - Nawet wtedy nigdy nie przychodził do domu. Ona nigdy nie wychodziła. Ale pewnie wi-
    dział ją z daleka.
    Peters po prostu odwrócił głowę.
    - Nie wierzÄ™ w to.
    Przypomniałem sobie, jak kłócili się z Kaidem po wyjściu moim i Morleya. Pewnie próbowali
    się zdecydować.
    - No to co robimy z duchem, doktorze? - W tej chwili byłem po jej stronie, niezależnie od
    tego, co zrobiła z Jennifer.
    Nietrudno to zrozumieć. Ostatniej nocy, do wszystkich kar, jakie już nałożyła na Stantnora,
    dodała niewierność. W dwadzieścia lat po tym, jak ją oskarżył o ten grzech. A potem Jennifer
    i ja... Ale dlaczego nie uważała Jennifer za moją ofiarę, tak samo jak ona była ofiarą Stantno-
    ra? Czy było w tym jeszcze coś, o czym nie wiedziałem? Podejrzewam, że Doom mógłby mi
    to wyjaśnić, ale wolałem nie pytać.
    Wzruszyłem ramionami. Spróbuj domyślić się motywu i zwariujesz. W moim zawodzie lepiej
    zająć się wynikami. To o wiele prostsze.
    - Należy ją uspokoić - powiedział Doom. - Przecież nie może tu zostać i błąkać się po nocach.
    To zbyt okrutne. Zbyt ciężka to kara i niezasłużona. Ona powinna spocząć w spokoju. -Urwał,
    wyraznie spodziewajÄ…c siÄ™ komentarzy. W obliczu ich braku ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej: - Nie jestem tu po
    to, by osądzać. Podejrzewam, że ten, który ją zabił, zasłużył na to wszystko, co dostał, a na-
    wet na jeszcze więcej. Ale moja własna etyka nie pozwala mi pozostawić tej sprawy bez za-
    kończenia.
    Zaczynał mi wyglądać na właściwego faceta, pomimo tego całego cyrku. W większości przy-
    padków sam stosuję te same zasady. W większości przypadków... Nieraz zdarzało mi się jed-
    nak zaangażować w coś osobiście i w konsekwencji uwikłać w jakąś sprawiedliwość domo-
    wej roboty...
    - Właściwie zgadzam się z tym. I co dalej?
    Doom wykrzywił swoją brzydką twarz w coś w rodzaju uśmiechu.
    - Teraz nałożę na nią ograniczenie, które nie pozwoli jej już więcej czerpać sił witalnych z
    żywych istot. Pryncypał zacznie natychmiast wracać do zdrowia. A kiedy odzyska nieco si-
    ły... to tylko sugestia... chciałbym ją wywołać w celu konfrontacji. Sądzę, że dzięki bezpo-
    średniej konfrontacji będzie bardziej skłonna, by wrócić na spoczynek. Mam też wrażenie, że
    egzorcyzm przeciwko wrogiemu duchowi byłby tu bardzo trudny do przeprowadzenia.
    - Nooo. - Miałem nadzieję, że wie, co mówi. A pomysł z konfrontacją bardzo mi się spodobał.
    - Nie możecie tego zrobić - zaprotestowała Jennifer. - To go może zabić. Może dostać ataku.
    Chyba już nikogo to nie obchodziło. W tej chwili Stantnor najwyrazniej nie był ulubieńcem
    publiczności. Kucharka miała taką minę, jakby rozważała, w jaki sposób by mu tu pomóc
    przedostać się na drugi brzeg. Wychowała go jak syna, ale raczej nie była z niego dumna.
    - Muszę wracać do roboty - oznajmiła wreszcie. - Lancz już i tak jest spózniony.
    Wymaszerowała z pokoju.
    - Pilnuj jej, sierżancie - podsunąłem. - Wygląda na dość wściekłą.
    - Racja.
    XL
    oom nie potrzebował pomocy przy nakładaniu ograniczenia. Właściwie chyba nawet
    wolał zostać sam.
    D - Z tymi istotami zawsze jest jakieś ryzyko. Mam skłonność do nie doceniania du-
    chów. Dla wszystkich będzie bezpieczniej, jeśli postarają się trzymać z daleka, dopó-
    ki nie skończę.
    - Słyszeliście? - rzuciłem.
    Zebrani rozeszli się po kątach. Niewiele było rozmów na odchodnym. Wszyscy pracowicie
    myśleli.
    Peters poszedł do kuchni pilnować kucharki. Kaid udał się na górę, aby zająć się starym, ale
    pewnie miał bardzo mieszane uczucia. Sam też je miałem. Trudno było pogodzić generała
    Stantnora z wojny w Kantardzie ze złośliwym potworem, jakiego tu odkryliśmy.
    Morley wyszedł na zewnątrz, pogadać o starych czasach z Dojango i jego wielkimi zielonymi
    braćmi, a ja zaprowadziłem Jennifer do jej apartamentu i położyłem do łóżka, ale tym razem
    samą, żeby odpoczęła. Była tak wstrząśnięta, że wydawała się gotowa zwinąć w kłębek i od-
    ciąć od świata.
    Nie miałem jej tego za złe. Sam też tak bym się czuł, gdybym odkrył, że mój ojciec zamor-
    dował matkę.
    Nie powiedziałem jej, dlaczego tak zle się czuje fizycznie. I bez tego miała dość problemów.
    A ja sam nie byłem pewien, dlaczego nie potrafię tego zaakceptować.
    Nie miałem wiele do roboty, dopóki Doom nie skończy. Włożyłem płaszcz i udałem się na
    cmentarz Stantnorów. Przez chwilę stałem przy grobie Eleanor, próbując pogodzić się z sa-
    mym sobą, ale mi nie wyszło. Zauważyłem, że o ogrodzenie oparta była łopata. Wayne ją
    zostawił, jakby wiedział, że będzie jeszcze więcej trupów do grzebania, więc po co się szamo-
    tać z narzędziami w tę i z powrotem? Znalazłem miejsce i zacząłem kopać, próbując zająć
    sobie głowę przygotowywaniem dołu dla Chaina.
    To mi też nie wychodziło.
    A już zupełnie przestało mi wychodzić, kiedy po wykopaniu dołu głębokiego na jakiś metr,
    zobaczyłem Eleanor. Stała przy swoim kamieniu nagrobnym i obserwowała mnie. Przestałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl