• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Natomiast każdy gwałtowny ruch z pewnością zwróciłby jego uwagę.
    Spojrzał jeszcze raz na otwartą bramę. Istotnie, nie było przy niej strażników. Nie przyspieszając
    kroku, Conan wszedł przez bramę na wewnętrzny dziedziniec. W oddali za sobą słyszał miarowy
    krok wartowników na murach zewnętrznych.
    Zbliżył się do masywnej wieży głównej i przyglądał się, którędy mógłby się na nią wspiąć.
    Najlepiej byłoby oczywiście wejść od zewnątrz aż na szczyt czarnego komina, ale już w dzień
    zauważył, że między precyzyjnie obrobionymi blokami naprawdę nie ma najmniejszej szpary.
    W nieprzyjemny sposób przypomniało mu to wieżę z kości słoniowej, należącą do
    czarownika Yary. Tyle że tamta błyszczała w ciemności, a ta tutaj zdawała się roztapiać w mroku.
    Zciany szerokiej podstawy wieży nie nastręczały natomiast żadnych trudności. Wkrótce był
    już pod cokołem, przy strzelnicach  na szczęście szerszych niż zazwyczaj. Wcisnął się do wnętrza i
    natychmiast dobył miecza, rozglądając się uważnie w nikłym blasku jedynej lampki oliwnej.
    Nie potrafił określić przeznaczenia tego pomieszczenia. W obitym tkaninami pokoju znajdował się
    duży rzezbiony fotel z kości słoniowej i wbudowana w podłogę stupolowa szachownica z wysokimi
    do kolan figurami o kształtach nie znanych mu zwierząt. Conan podniósł jedną z nich i sapnął z
    wysiłku. Pokręcił ze zdumieniem głową i ostrożnie postawił
    przedmiot na ziemi. Myślał, że jest tylko pozłacana, tymczasem ciężar wskazywał, iż w całości jest
    odlana ze złota. Gdyby wyniósł stąd dwie, trzy takie figury, mógłby zrezygnować z medalionów.
    Właściwie to i jedna by wystarczyła.
    Z żalem spojrzał na figurę skrzydlatego, podobnego do małpy stwora, z zębami
    wyszczerzonymi w bezsilnej wściekłości. Najpierw trzeba było znalezć Velitę. Musiałby oszaleć,
    żeby obciążać się teraz tym maszkaronem.
    Ostrożnie uchylił drzwi. Jasno oświetlony srebrnymi lampami korytarz był pusty. Conan wyszedł z
    komnaty.
    Marmurową posadzkę pokrywał obłędny, przyprawiający o oczopląs, biało czerwony
    ornament. Już po chwili patrzenia rozbolały go oczy. Jeszcze coś nie podobało mu się tutaj:
    niesamowita, dudniąca w uszach cisza. Nie raz i nie dwa zakradał się do uśpionych domów, ale
    zawsze coś tam było słychać. Tu zaś miał wrażenie, że znalazł się w katakumbach, w których jeszcze
    ludzka noga nie stanęła. Istotnie, wszystkie pomieszczenia, do których zaglądał, były puste. Ani śladu
    S tarra, Velity czy w ogóle człowieka. Przyspieszył kroku i po stromych schodach przeszedł na
    następne piętro.
    Przeszukał dwa dalsze piętra. W porównaniu z tym, co tu zobaczył, komnata z szachownicą nie była
    warta wzruszenia ramion. Przelotnie spojrzał na srebrną statuę kobiety o oczach z szafirów,
    rubinowych sutkach i paznokciach z przepołowionych pereł; na stół wysadzany szmaragdami i
    brylantami, rozbłyskujący w blasku srebrnych lamp oraz na złoty tron, zdobiony czarnymi opalami, za
    który mógłby chyba kupić królestwo.
    Kolejna komnata wydawała się wręcz skromna. Miała tylko ściany wykładane kością
    słoniową i bursztynem. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, były kształtne kobiece pośladki.
    Ich całkiem naga właścicielka klęczała plecami do drzwi, z twarzą przy ziemi. Conan wyszczerzył
    zęby i zgrzytnął wściekle, lecz zmusił się do myślenia o istotniejszych sprawach.
    Miał przed sobą pierwszą żywą istotę, jaką spotkał w tej budowli. Co więcej, nie był to S tarra.
    Była to natomiast Velita.
    Podkradł się bezszelestnie, zatkał jej usta dłonią i postawił dziewczynę na nogi. Patrzył jej w oczy,
    czekając, aż ochłonie z zaskoczenia.
     Wreszcie jesteś!  powiedział i puścił ją.  Już się bałem, że cię nie znajdę.
    Velita objęła go ramionami, przyciskając mokrą od łez twarz do jego szerokiej piersi.
     Conan! Tak marzyłam, żeby cię jeszcze zobaczyć! Ale już jest za pózno. Uciekaj stąd szybko,
    zanim wróci Amanar.  Wzdrygnęła się ze strachu na samo wspomnienie tego imienia.
     Przysiągłem, że cię uwolnię  przypomniał szorstko.  Dotrzymam słowa. A tak w ogóle, to
    dlaczego, będąc sama, klęczysz nago w pustej komnacie? Nie widziałem tu żywej duszy ani nawet
    S tarra.
     S tarra nie mają tu wstępu, chyba że z Amanarem. Jak ludzie nie są mu potrzebni, to ich zamyka.
     Dziewczyna zadarła głowę i spojrzała mu w oczy, zniżając głos.  Nie
    zdradziłam cię, Conanie. Nawet wtedy, gdy skatował mnie Sitha. To nie ja powiedziałam
    Amanarowi, kim jesteś.
     Nie bój się, Velito.  Pogładził ją delikatnie po włosach.  To już się skończyło i nigdy nie
    wróci.
    Jakby tego nie słyszała.
     To bardzo go rozgniewało. Za karę muszę kilka razy przychodzić tutaj i klęczeć tak długo, aż
    pozwolą mi wstać. Kiedy słyszę kroki, nigdy nie wiem, czy odeślą mnie na dół, czy to znowu
    przyszedł Amanar. Bo czasami po prostu staje za mną i słucha, jak płaczę.
    Nienawidzę go za strach, jaki we mnie budzi, i nienawidzę siebie za to, że płaczę, ale nic na to nie
    mogę poradzić. Niekiedy mnie bije, a jeśli się choć trochę poruszę, bije jeszcze mocniej.
     Zabiję go!  powiedział Conan zimno.  Przysięgam na moje życie, zabiję go! Chodz,
    zabieramy medaliony i wiejemy. Tym razem nie będę zwlekał. Zabiorę cię stąd jeszcze tej nocy.
     Nie da rady, Conanie.  Piękna dziewczyna smutnie pokręciła głową.  Jestem
    zaczarowana.
     Zaczarowana?
     Tak. Raz próbowałam uciec, lecz stopy wbrew mojej woli zaniosły mnie do Amanara, a język
    sam z siebie wyznał mu, co chciałam zrobić. Kiedy indziej chciałam popełnić samobójstwo, ale gdy
    dotknęłam piersi sztyletem, moje ramiona skamieniały i nie mogłam nimi poruszyć nawet tyle, żeby
    upuścić nóż. Musiałam jeszcze potem pokornie błagać Amanara, żeby mnie odczarował.
     Musi być jakiś sposób& Przecież mogę cię stąd wynieść!  Zdał sobie sprawę z
    bezsensu tego pomysłu, zanim usłyszał smętny śmiech dziewczyny.
     I co dalej? Mam kazać się gdzieś przykuć łańcuchem na resztę życia, żeby pewnego dnia nie
    powrócić tu mocą czarów? A swoją drogą, po co próbowałam odebrać sobie życie? 
    westchnęła ciężko.  Przecież Amanar i tak niedługo mnie zabije, jestem tego więcej niż pewna. Z
    nas pięciu żyje jeszcze tylko Zuzi i ja, reszta znikła bez śladu.
    Cymmeryjczyk pokiwał głową.
     Ciężko zabić czarownika. Wiem to niestety z własnego doświadczenia. Ale jak się go już
    unicestwi, wszystkie czary przestają działać. Zmierć Amanara cię uwolni.
     Lepiej, byś zabrał medaliony i uciekał. Wiem, gdzie się znajdują. Cztery są na starym miejscu, w
    szkatule stojącej w komnacie, do której nie mogę cię zaprowadzić. Piąty, ten, który ja nosiłam, jest u
    niego w pracowni.  Zmarszczyła czoło i wzruszyła ramionami. 
    Na wszystkie pozostałe patrzył jak na świecidełka bez wartości, a ten jeden owinął w jedwab i
    włożył do specjalnej kryształowej szkatułki.
    Conan bez trudu przypomniał sobie wygląd tego kamienia. Czarny owal, długości niespełna cala, w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl