• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    planów.
    Pokiwał ręką na znak, że docenia tę ofertę, i ruszył
    dalej
    Ashley leżała w łóżku na wznak. Była apatyczna,
    kredowoblada, w ramionach ściskała ulubionego nie-
    dzwiadka. Wyglądała jak ofiara katastrofy albo porzucona
    przez rodziców sierota.
    Jack usiadł na krawędzi jej łóżka. Nie był pewien,
    ale zdawało mu się, że mała upudrowała sobie na biało
    policzki. W powietrzu wyraznie było czuć zapach zasyp-
    ki dla dzieci.
    - Cześć, tato... - powitała go omdlałym głosem.
    Wziął córkę za rękę. Była gorąca i sucha, również
    pachniała pudrem.
    - Witaj, głuptasie - uśmiechnął się smutno, udając,
    że się martwi. - Isabel powiedziała, że masz grypę.
    - Tak... - głos dziewczynki załamał się dramatycz-
    nie. - Wszyscy w szkole mają. Chyba nie będę mogła
    iść z tobą dziś wieczorem.
    To się nazywa intryga, pomyślał.
    - Jesteś pewna? Chciałem wziąć Jade do Michelle'a,
    tam serwują te lody czekoladowe, które tak lubisz.
    Zawahała się przez chwilę, najwyrazniej zastanawiając
    się, czy nie poświęcić opracowanego wraz z bratem pod-
    stępu dla wspaniałego poczęstunku. Szczytny cel zwy-
    ciężył jednak słabość do słodyczy.
    - Może pójdziemy następnym razem.
    Nachylił się i pocałował córkę w policzek, z trudem
    zachowujÄ…c powagÄ™.
    - Więc może zadzwonię do Jade i powiem jej, że cho-
    rujecie i nie będę mógł...
    - Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - To byłoby
    niegrzeczne. Już raz sprawiliśmy jej przykrość. Musicie
    się spotkać i dobrze się bawić.
    - Cóż, skoro jesteś tego pewna...
    - Jestem pewna.
    Teraz pora na Andy'ego, pomyślał i zbliżył się do łóż-
    ka chłopca. Ten leżał na brzuchu z jedną ręką zwieszoną
    bezwładnie w dół. Jack usiadł obok syna, poklepał go
    delikatnie po Å‚opatkach.
    - Jak się masz, mały?
    Andy obrał inną strategię. Nie był blady, lecz podejrzą-
    S
    R
    nie czerwony, zwłaszcza na policzkach. Pewnie użył jakie-
    goś kosmetyku, bo opuszki jego palców były purpurowe.
    - Myślę... mam chyba... gorączkę... - wykrztusił,
    z trudem łapiąc powietrze. Pokazał zaczerwienione policz-
    ki. - Wydaje mi się, że to... zaburzenia... zaburzenia krą-
    żenia. Ale... nic mi nie będzie. Idz, tato... idz beze mnie.
    - Andy - Jack odezwał się poważnym głosem - wy-
    daje mi się, że będzie potrzebny ci lekarz
    - Isabel mówiła, że telefony wysiadły.
    - Doprawdy?
    - Tak. Próbowała się do ciebie dodzwonić i powie-
    dzieć o tej chorobie, ale... nie mogła. To pewnie te plamy
    na Słońcu. NASA też ma z nimi kłopoty.
    Jack zasłonił dłonią usta, by stłumić śmiech. Jeśli jego
    kancelaria padnie, zawsze może udać się do Hollywood
    ze świetnym materiałem na familijny serial komediowy.
    - Jade liczyła, że spotkamy się razem. Ja, ona, ty
    i Ashley. Ale ty jesteÅ› chory, Ashley ma grypÄ™...
    - Tak... słyszałem - Andy zaniósł się spazmatycz-
    nym kaszlem. - Może będziesz mógł... przyprowadzić
    tu Jade po kolacji... żeby się z nami zobaczyła.
    - Wiesz co? Powiem ci, że w takiej sytuacji wcale
    nie jestem pewien, czy powinienem iść na to spotkanie.
    Andy z wysiłkiem przekręcił się na bok, chwycił ojca
    za rękę. Spojrzał mu poważnie w oczy.
    - Chcę, żebyś poszedł, tato. Potrzebny ci romans. Pro-
    szę, sprawisz mi przyjemność. Nie umrę przed twoim po-
    wrotem, obiecujÄ™.
    - Cóż - poklepał syna po ręce - skoro obiecujesz....
    S
    R
    Jade otworzyła drzwi i zaniemówiła z wrażenia. Jack
    miał na sobie czarne spodnie, koszulę i kurtkę - wszystko
    to, co kupiła dla niego na tamten wyjazd. Choć twierdził,
    że te rzeczy nie są w jego guście, to jej zdaniem pasowały
    do niego idealnie. Pogratulowała więc sobie jeszcze raz
    uda-
    nego wyboru opartego wyłącznie na własnej intuicji.
    ZresztÄ…
    cokolwiek by na siebie założył ten mężczyzna, i tak wy-
    glądałby jak model reklamujący najnowsze kolekqe.
    Rozejrzał się po mieszkaniu, dojrzał parę kociąt i wy-
    ciągnął rękę, by je pogłaskać.
    - O, kupiła je pani.
    - Są dokładnie takie, jakich życzył sobie klient. -
    Wzięła je na ręce, zanurzyła na chwilę twarz w miękkim
    futerku, po czym wpakowała kociaki do wysokiego ko-
    szyka ustawionego w pobliżu wentylatora z nagrzewni-
    cą. Miauczały wysokimi, cienkimi głosikami, spoglądając
    z wyrzutem na opiekunkÄ™. - Problem tylko w tym, czy
    jutro będę potrafiła się z nimi rozstać. Bądzcie grzeczne,
    maluchy.
    Dopiero teraz zorientowała się, że kogoś brakuje.
    - Dzieci czekają w samochodzie? - spytała.
    Pokręcił głową, podając jej płaszcz.
    - Niestety, Ashley dostała ostrego ataku grypy, a An-
    dy cierpi z powodu gorączki i złego krążenia. Nie mogły
    przyjść.
    Tak bardzo zaniepokoiła ją ta informacja, że posta-
    nowił oszczędzić jej zmartwień.
    S
    R
    - A tak naprawdę - uśmiechnął się - to zmówiły się
    z moją gosposią. Isabel pożyczyła Andy'emu róż, by wy-
    glądało, że ma gorączkę, a Ashley zużyła tyle pudru dla
    S
    R
    niemowląt, że można by nim zatkać kanalizację w całym
    domu.
    Jade roześmiała się wesoło.
    - Myślałam, że chciały iść.
    ZamknÄ…Å‚ za niÄ… drzwi i oboje wyszli na korytarz, a po-
    tem do windy.
    - Nie dostrzega pani motywu ich postępowania?
    Jade wcisnęła najniższy guzik i z zakłopotaniem od-
    wróciła się do towarzysza.
    - Wybrały panią - wyjaśnił krótko, a gdy rozległ się
    dzwonek i drzwi rozsunęły się na parterze, dodał: - Nie
    ma sensu się sprzeciwiać.
    Położył dłoń na jej ramieniu. Poczuła jego bliskość tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl