• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    aksamitką. Stara dama poruszała się ze starannie wystudiowaną godnością i miała zwyczaj
    posługiwać się nieco protekcjonalnym tonem, szczególnie kiedy rozmawiała z kimś, kto jej
    zdaniem pochodził z tak zwanej  niższej sfery . Do rozmowy chętnie wtrącała słowa
    francuskie, niemieckie i angielskie, ale jej własna córka nie wiedziała na pewno, czy mama
    zna choć jeden z tych języków.
    Pani pułkownikowa Sobańska mogła była powiedzieć przez gosposię, że panienki nie
    ma w domu, ale kobieca ciekawość zwyciężyła.
    - Jakiś mężczyzna do Iwonki? Kto to może być? Moja Felicjo, proszę mi powiedzieć,
    jak wygląda ten człowiek?
    - Bardzo przystojny i elegancki pan - odparła siedemdziesięcioletnia pokojówka.
    - Niech Felicja poprosi do biblioteki. Downar został wprowadzony do dosyć dużego,
    ciemnawego pokoju, którego ściany prawie pod sam sufit pokryte były książkami,
    ustawionymi bardzo porządnie na długich półkach. Nie wiadomo dlaczego wydało mu się, że
    tych książek nigdy tu nikt nie czyta. Usiadł na wygodnym klubowym fotelu, pokrytym
    brązową skórą i ciekawie rozejrzał się dokoła. Atmosfera tego staroświecko umeblowanego
    pokoju była dziwnie zatęchła. Przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się w ubiegłej epoce.
     Nigdy nie przypuszczałem, że jeszcze dzisiaj w Warszawie ludzie tak mieszkają - pomyślał.
    Czas mijał, cisza panowała zupełna. Downar spojrzał raz i drugi na zegarek i zaczął
    się już niecierpliwić, gdy nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem i ukazała się w nich w całej
    okazałości pani pułkownikowa Marcelina Sobańska. Wejście było tak efektowne, że Downar
    poczuł się jak na audiencji u królowej angielskiej. Ukłonił się i powiedział swoje nazwisko,
    nie uważał jednak za stosowne zdradzić się z tym, że pracuje w milicji.
    Pracz chwilę pani pułkownikowa mierzyła przybysza inkwizytorskim spojrzeniem.
    Wreszcie usadowiła się na kanapie pokrytej także brązową skórą i wycedziła przez zęby:
    - Proszę usiąść - a kiedy Downar skwapliwie wykonał to polecenie, dodała: - Podobno
    pan ma jakiś interes do mojej córki. Niestety Iwony nie ma w tej chwili w domu i nie potrafię
    pana poinformować, kiedy wróci. Nic mam zwyczaju wtrącać się do życia moich dorosłych
    dzieci. Iwonka jest moją najmłodszą córką...
    - Nie będę pani przeszkadzał - powiedział Downar i chciał się podnieść z fotela, ale
    stara dama zatrzymała go ruchem ręki.
    - Wcale mi pan nie przeszkadza. Proszę chwilę posiedzieć. Czy mógłby mnie pan
    objaśnić, jakiego rodzaju interes ma pan do Iwonki?
    W tym momencie Downarowi przyszła do głowy  genialna myśl. Przynajmniej lak
    mu się wydawało.
    - Wróciłem, proszę pani, niedawno z zagranicy. Podróżowałem po Austrii, Szwajcarii
    i po NRD. Podczas mej podróży zaprzyjazniłem się serdecznie z Oskarem Aastowskim.
    - Wie pan już zapewne, że on nie żyje - westchnęła pani pułkownikowa.
    - Wiem. Oczywiście. Byłem na jego pogrzebie. Straszne nieszczęście. Taki porządny
    człowiek.
    Stara dama mruknęła coś niewyraznie i Downarowi wydało się, że może nie jest taka
    zupełnie przekonana, iż Oskar Aastowski był porządnym człowiekiem. Skwapliwie zanotował
    w pamięci tę jej reakcję.
    - Pani zapewne także czasem podróżuje - powiedział.
    - Ja? Nie. Już jestem za słaba na zagraniczne wojaże, ale moja córka dłuższy czas
    przebywała za granicą. Może byłaby tam nawet została na stałe, ale zatęskniła za ojczyzną i
    za starą matką... Co pan chce, żebym powtórzyła Iwonce, jak wróci?
    - Pani będzie łaskawa jej powiedzieć, że chciałby się z nią zobaczyć przyjaciel Oskara
    Aastowskiego. Jeżeli pani pozwoli, to zostawię numer swojego telefonu.
    - Bardzo proszę. Miło mi było pana poznać. Przepraszam jak pana godność? Bo nic
    dosłyszałam.
    - Downar, Stefan Downar.
    - Czy pan może z tych Downarów z Wileńszczyzny?
    - Nie, proszę pani. Ja z innych Downa rów.
    Pani pułkownikowa uśmiechnęła się przepraszająco.
    - Proszę mi wybaczyć. Na stare lata człowiekowi trochę pamięć nie dopisuje. Tamci,
    których miałam na myśli, to byli Wojnarowie, a nie Downarowie. Coś mi się pomieszało.
    Przepraszam. Nie zatrzymuję pana, bo zapewne pan się śpieszy do swoich zajęć. Au revoir.
    Póznym wieczorem w mieszkaniu przy ulicy Koszykowej zadzwonił telefon.
    - Halo! Czy pan Downar?
    - Przy aparacie. SÅ‚ucham?
    - Mówi Iwona Sobańska. Pan dzisiaj rozmawiał z moją matką.
    - Tak.
    - Podobno ma pan do mnie jakiÅ› interes.
    - Tak. Chciałbym się z panią zobaczyć.
    - Gdzie możemy się spotkać? Wolałabym nie u mnie w domu.
    - To może w jakiejś kawiarni?
    - Doskonale. Proponuję  Kaprys . Tam jest zawsze dosyć luzno przed południem. Wie
    pan, gdzie to jest? Mniej więcej naprzeciwko muzeum, koło salonu  Iskier . Więc o
    dwunastej. Zgoda? Ale jak ja pana poznam?
    - Będę czytał  %7łycie Warszawy , a do butonierki wsunę czerwony gozdzik.
    - A jak pan wyglÄ…da?
    - Wolałbym uniknąć autoreklamy. Zresztą sądzę, że czerwony gozdzik wystarczy jako
    znak rozpoznawczy.
    *
    Nazajutrz, dziesięć minut przed dwunastą, przy Smolnej zatrzymała się czarna wołga,
    z której wysiadł Downar. Był w dobrym nastroju. Sporo sobie obiecywał po tym spotkaniu.
    Córka pani pułkownikowej miała rację.  Kaprys okazał się miejscem bardzo
    odpowiednim do poufnej rozmowy. Zajętych było zaledwie parę stolików, przy których
    toczyły się dyskusje na tematy literacko-edytorskie, jako że w pobliżu mieszczą się dwa
    wydawnictwa.
    Downar usiadł koło filara, zamówił kawę i wyjął z kieszeni  Zycie Warszawy . Nie
    zapomniał oczywiście i o czerwonym gozdziku. Zdawał sobie sprawę z tego, iż jest to
    niezwykle banalny znak rozpoznawczy, ale już dość dawno doszedł do przekonania, że
    ludziom, z małymi tylko wyjątkami, najbardziej odpowiada właśnie banał.
    Nagle spojrzenia gości kawiarnianych skierowały się ku drzwiom. Nawet drzemiąca
    bufetowa podniosła głowę. Osobę, która swym wejściem wywarła takie wazonie na
    obecnych, można by określić jako skrzyżowanie cyrkowego klowna z rajtarem jego
    królewskiej mości Karola Gustawa. Spod szerokich rozkloszowanych na dole spodni koloru
    świeżutkiej jajecznicy wyglądały jasnozielone buty na wysokim obcasie. Czerwony obcisły
    spencer przepasany był potężnym czarnym pasem, ozdobionym złotymi okuciami i
    sprzączkami, służącymi zapewne do przypięcia rapieru. Na głowie ogromny filcowy kapelusz
    z odwiniętym rondem na modłę szwedzką. Kobieta mogła mieć około czterdziestki i była
    wysokÄ…, dobrze zbudowanÄ… blondynka.
    Downar zmartwiał i skurczył się wewnętrznie. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że to
    nie jest Iwona Sobańska. Niestety. Kobieta-rajtar sprężystym krokiem szła wyraznie w jego
    kierunku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl