-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kawasaki ZX 100. Z bocznych drzwi prowadzących do kuchni wyszedł Cichy, a za nim
Biedrona. Podeszli do Czarnego. - Na granicy jesteśmy spaleni - chłodno
stwierdził Cichy. - Ten mały, to nasza du\a szansa - Czarny obserwował jak
Robert zakłada kask na głowę i siada na motocykl. - Znam go cztery lata. On na
ten numer nie pójdzie - zaprzeczył Cichy. Czarny znał się na ludziach.
Uśmiechnął się do niego serdecznie. - Pójdzie - zawyrokował. Robert przekręcił
kluczyk w stacyjce. Silnik odpalił po pierwszym dotknięciu. Jego szum
przyprawiał o dreszcze. Sto czterdzieści koni mechanicznych czekało, a\ Robert
wciśnie nogą pierwszy bieg. Swąd gumy i dym wydobył się z pod tylnego koła, po
tym jak Robert przekręcił rączkę gazu. Tylko cud i wrodzony refleks pozwolił mu
zmieścić się w otwartej bramie prowadzącej na leśną drogę. Poło\ył się w
zakręcie na lewy bok, dodał gazu i wyszedł na prostą. Po stu metrach wiedział,
\e jest zrośnięty z motocyklem w jeden organizm. Ju\ nic nie mogło ich
rozłączyć.
ROZDZIAA 9
Chmielewski stał w szczerym polu. Dookoła jak okiem sięgnąć ciągnęły się
podmokłe pola. Za nim na wzniesieniu stały zabudowania gospodarstwa rolnego.
Mury z czerwonej cegły podtrzymywały zapadający się do wnętrza dach. Zwie\o
prana bielizna suszyła się w ogrodzie. Chmielewski zatoczył ręką szeroki łuk,
wskazując na puste pola. - Panowie. Dwieście kilometrów autostrady, sieć stacji
benzynowych, nowoczesne parkingi, serwisy. Cała Skandynawia będzie tędy jezdzić.
I to jest to. A co, pan mi mówi, \e się nie da? Zirytowany Chmielewski obrócił
się do trójki mę\czyzn idących jego śladem. - Jako in\ynier mówię, \e się nie da
- podjął temat in\ynier Bukowski, szczupły, o sportowej sylwetce mę\czyzna po
czterdziestce. Nale\ał do ludzi widzących najpierw problemy, a potem pieniądze.
Nie posiadał w sobie za grosz entuzjazmu do czegokolwiek. Ciągnąc dalej
narzekania spojrzał na swoich dwóch kolegów stojących po bokach. - Tej wsi nie
ominiemy. Tu są łąki, a tam bagna, a\ do Miedzeszyna. Za miękki grunt. Stojący
obok Kucharski był cynikiem i wszystkie pomysły Chmielewskiego dla zasady
wyśmiewał, a przynajmniej lekcewa\ył. - Ksiądz chłopom zabronił ziemię
sprzedawać - dzielił się swoją wiedzą. - Pewno chce opchnąć ten poniemiecki
cmentarz pięć razy dro\ej. Chmielewski czasami miał dość swoich wspólników, ale
prawdę mówiąc na innych w promieniu dwustu kilometrów nie mógł liczyć. Byli
bezwolni, senni, ale przynajmniej wykształceni. - Dlaczego to się tak wlecze? -
wycedził poirytowany. Ręce mu opadły, zgarbił się. Ostatnie słowa wypowiedział
ju\ do siebie. Trzecim mę\czyzną stojącym na przeciw Chmielewskiego był
prokurator Wielewski. Siwy pan o uśmiechu bazyliszka. Chmielewski podszedł do
niego dwa kroki i ściszonym głosem, \eby pozostali nie słyszeli, spytał: - Co z
koncesją? Prokurator jakby czekał na to pytanie. - Potrzebny jest tylko jeden
podpis. Ostatni. Faceta, który mi niczego nie odmówi: potrącenie na pasach i
ucieczka z miejsca wypadku. - Ile chcesz? - beznamiętnie zapytał Chmielewski. -
Mam swoje lata. No i wiesz, ten napad na bank. W ka\dej chwili mogÄ… mnie
zwolnić. Chcę wejść w autostradę jako udziałowiec. Chmielewski a\ poczerwieniał
z wściekłości, ale być mo\e to tylko poranne słońce rzucało taki ciepły kolor na
jego policzki. - Za jeden podpis, bez forsy? - wycedził przez zęby. Prokurator
nawet nie spojrzał na Chmielewskiego. Bawił się trzymanym w palcach patykiem.
Patrzył w stronę zrujnowanego gospodarstwa. - Ten podpis mo\esz mieć nawet
jutro. Albo wcale - spokojnie odparł. Uśmiechnął się serdecznie do
Chmielewskiego. Chmielewski odpowiedział mu tym samym. Ka\dy z nich miał w tym
momencie własny pomysł na załatwienie tej sprawy, z goła odmienny od partnera.
Od strony gospodarstwa usłyszeli wołanie: - Marzena, Marzena, co z tą wodą?
Pośpiesz się! Prokurator spojrzał w stronę studni. Chmielewski obrócił się całym
ciałem w tę samą stronę. Młoda dziewczyna niosła dwa wiadra pełne wody. Mogła
mieć dziewiętnaście lat. Szła boso. Krótka, prosta sukienka kończyła się wysoko
na odsłoniętych udach. Spleciony jasny warkocz sięgał jej prawie do pośladków.
Odwróciła głowę i mru\ąc oczy przyglądała im się z daleka. Miała regularne rysy
twarzy, brzoskwiniowÄ… cerÄ™, ciemne brwi. Czterech starszych mÄ™\czyzn stojÄ…cych
na tle Mercedesa, nie wzbudziło jej zainteresowania. Odwróciła od nich głowę i
weszła na podwórko. Chmielewski poczuł się pięćdziesięcioletnim facetem, który
będąc najbogatszym człowiekiem na Pomorzu w jednej chwili stał się \yciowym
bankrutem. Poczuł, jak \ycie przecieka mu przez palce. Za plecami Chmielewskiego
stanął Bukowski. Z satysfakcją uśmiechnął się do swoich myśli patrząc na
Chmielewskiego. - Obawiam siÄ™, \e ta ziemia nie jest na sprzeda\. Chmielewski
był jednak innego zdania.
Zbli\ało się południe. Po ostatnim wieczorze, który Cleo spędziła jak zwykle w
towarzystwie ojca i jego kolegów, oprócz kaca pozostało jeszcze niemiłe
wspomnienie. Po prostu upiła się i ostentacyjnie lekcewa\yła całe towarzystwo.
Miała dość tych old boyów śliniących się na widok ka\dego biustu. Wyszli z
przyjęcia razem i wiedziała, \e czeka ją powa\na rozmowa z ojcem. Poniewa\ takie
sprawy lubiła załatwiać od ręki, zeszła na parter w bojowym nastawieniu z
butelką wody mineralnej w ręce. - Tato? Czy jest ktoś w domu? Z ogrodu dobiegał [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl