• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    kłosuje pszenica, już przekwitły kaliny, bieleją hreczki, już słowik nie śpiewa,
    gorące lato się zbliża... żyto żółknie. jarzyna w kłosach, łąki wonieją... Czyż
    on ma czas spojrzeć na piękny świat boży i poradować się nim, i podziękować
    Bogu, co go cudami otoczył? O nie... nie... jemu znowu iść za pługiem, za
    radłem, z kosą na łąkę...
    Nadchodzi jesień, zboża dojrzały, pochyliły się; głodny ledwie dożył tej pory
    pożyczanym ziarnem, ledwie dohorował[51] swego żyta, żywiący się kartoflami,
    zielonym liściem buraka; blady, głodny, nakarmiony niezdrowym pokarmem, pogląda
    na swój sznurek[52], na którym żyto pozłociało. Ale kiedy je zżąć?... Dziś
    tłoka[53], jutro pańszczyzna, pozajutrze odrobek i pędzą, i pędzą, że chyba po
    księżycu półkopek na chleb zeżnie dla siebie. A nazajutrz ujrzeli pan i ekonom -
    i obili go, że marnuje zboże... on. co nie miał w chacie chleba od kilku tygodni
    lub pomieszanym z plewą, z owsem, z korą żywił się, smarując suchą kromkę
    nadzieją tych kilku snopków. Zwiózł je zaledwie do stodoły i kiedyż? gdy
    połamane, wpół wysypane, na polu prawie przepadło... a za jego wozem bieży pan o
    poduszne[54], %7łyd o dług, głód o chleb wołając...
    I zima przyszła, a nie ma spoczynku; zimą sterty pańskie młócić potrzeba, a
    zboże daleko odstawiać - i w zimie rzadki dzień swobody. W tym dniu potrzeba
    myśleć o sobie, przywiezć drew do pieca, wymłócić zboże, postarać się o lichą
    odzież dla żony i dzieci.
    Dziwicie się naszemu wieśniakowi, że czasem zepsuty, popełni występek; dziwujcie
    się raczej jego cnocie. Maż on oświecenie, maż czas zastanowienia się nad sobą,
    maż obmyślony chleb na jutro? Ciężka, ciężka jego dola. A kto jej ulżyć się nie
    stara, ten wiele winien przed Bogiem i przed ludzmi. Za zbrodnie wielu poddanych
    karać by panów potrzeba - i Bóg sprawiedliwy wymierzy każdemu wedle zasług
    jego...
    %7łycie Sawki było jak życie każdego wieśniaka, ciągiem pracy nieskończonej i
    niewielu dni wesołych. Pierwszego roku jeszcze znosiło się biedę młodością...
    Daje ona siły, jakich nie da doświadczenie, daje siły nadziei; człowiek cierpi i
    powtarza: - będzie lepiej. - I nie widzi lepszego, a mówi w sercu ciągle: Bóg
    dobry, będzie lepiej.
    Tak mówił i Sawka, gdy na przednówku niedostatek zajrzał do chaty i zapożyczyć
    się było potrzeba u arendarza, aby chleba nie zabrakło. Z jesieni pięknie się na
    polu pokazało, ale nasze jesienne zielone ruńce[55] nie zawsze wychodzą zielono
    z wiosny... Raz je mokry śnieg wyparzy, to znów wiatry marcowe wysmalą, to
    chłody wiosenne zniszczą, to susza wypali... Póki zboże na polu, nie liczyć na
    nie, ani się nim cieszyć... to trawa...
    Tak i z każdym szczęściem w przyszłości.
    Sawka dostrzegł prędko po swoim weselu, że biorąc piękną żonę, wziął biedę do
    domu. Naścia wprawdzie była dotąd poczciwa i kochała go, ale biednej kobiecie
    jej stanu, poczciwą nawet być trudno. Któż nie ma prawa zaczepić ją, zelżyć
    słowy, uściskiem, wejrzeniem, śmiechem? Kto nie ma prawa odepchnąć męża, ile
    razy staje na zawadzie miłostkom? Kto nie ma prawa sponiewierać małżonka w
    oczach żony, żonę w oczach męża? Każdy swobodniejszy od nich, każdy się biednej
    kobiecie wyższym czymś od jej współtowarzysza wydaje; a za krok na drogę
    występku, wszakże płacą względami, ulgą w pracy, pieniędzmi! Wszakże jest
    zachęta do występku, pobłażanie dla niego, a razy, a prześladowanie, a przemoc
    nawet dla upornej cnoty!... Biednej trudno być nawet cnotliwą. Nie śmiejcie się
    z zepsucia w niższych klasach, wy je sami robicie rzucając ziarno, z którego
    wyrasta, wy je sami podsycacie...
    A potem... spytajcie występnych, czy pojmują, co czynią? Spytajcie drugich, czy
    nie odpłakali pierwszych złych kroków, czy do nich nie byli zmuszeni. Zdadzą się
    wam Chrystusowe słowa... Nie rzucajcie na nich kamienia...
    Koło Naści co żyło, kręcić się zaczęło i zalecać. Co było we dworze
    próżniackiej, popsutej gawiedzi, płynęło do chaty Sawki; młody ekonom widocznie
    ją protegował, syn rządcy, młodzieniec świeżo odziany w futerał uniwersytecki,
    napadał na nią jak na dzikie zwierzę. Nie podobna się było zalotnikom opędzić...
    Sawka dumał smutno nad sobą i nad nią...
    A Naścia?... Ona z początku wszystkich razem wiele ich było, odpychała,
    odpędzała, łajała; ona gniewne im tylko czoło i posępne pokazywała oczy. Ale
    powoli, powoli, to co ją obrażało i niecierpliwiło z początku, poczęło
    pochlebiać i w końcu... I do jednego ukradkiem uśmiechnęła się uciekając od
    niego, i drugiemu odpowiedziała na żarty żartem, trzeciemu oddała pokłon z
    okienka. A potem wybrała myślą jednego i była na niego łaskawą; słowy,
    uśmiechem... Witała go rumieńcem, żegnała westchnieniem. Ona jeszcze kochała
    Sawkę, ale już myśl swobody, rozkoszy, bujała nad jej głową. I trudno było
    oprzeć się występkowi, co ku niej białe, pełne złota, wyciągnął dłonie, co ją
    śpiewając nęcił ku sobie, i trudno było oprzeć się przykładowi aż na koniec
    kiedyś powiedziała sobie Naścia.
    - Nie już to ja lepsza od nich? Wszak ta, tamta i trzecia, i dziesiąta mają
    kochanków we dworze; a czy im z tym zle?... Albom ja to lepsza od nich?
    I odtąd zamyśliła się, zadumała, pozazdrościła drugim, a sama poczęła stroić
    się, gdy wychodziła z domu, uciskać czerwonym pasem, dobierać korali i
    przeglądać się w wiadrze wody.
    - O, żadna mnie na zagasi - mówiła w sobie - taki bo albom ładna, albo nie mam
    oczów. I pan by się takiej nie powstydził żonki!
    Sawka widział wszystko; domyślał się wszystkiego, a milczał... serce mu się
    krajało, gdy ją gachy na tańcu w karczmie otaczali, gdy ją przeprowadzali do
    domostwa; palił się gniewem, gdy ją prać chusty do dworu, a jego gdzie daleko w
    pole wysyłano... a milczał, wiedział, że słowa nie pomogą, zazdrość nie pomoże,
    i gdy sama się nie upilnuje, nikt jej nie ustrzeże... Patrzał tylko, czy nie
    postrzeże znaku występku, aby spuścić głowę i stracić nadzieję... patrzał, ale
    nic jeszcze nie widział.
    Naścia jakkolwiek zalotna, dotąd była mu wierną. yle tylko, że nie lękała się
    dumać o złem i nieraz podparłszy się na dłoni, tonęła w jakichś dumach patrząc w
    jedną stronę; zle że coraz poufalej była z gachami i oddawała żart za żart,
    uśmiech za uśmiech, wejrzenie za wejrzenie. I co dzień mniej pracowita, to
    siadała na ulicy przed chatą, to biegała między ludzi. A gdy przyszło iść do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl