-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nia ozdobione czerwonymi i białymi wstążeczkami.
Nie czekając, aż zrobi to kierowca, Lazaro wy�
siadł z auta, otworzył drzwi i pomógł wysiąść Sophie.
Nim weszli na schody, frontowe drzwi otworzyły
się na oścież. Cała rodzina wyszła ich powitać: dziew�
czynka, kilku chłopców, dwie piękne blondynki,
JANE PORTER
146
jedna brunetka, a za nimi kilku bardzo wysokich
mężczyzn.
Potem, kiedy dorośli zasiedli w salonie, a dzieci
rozbiegły się po całym domu, Sophie przekonała się,
że naprawdę są sympatyczni, dokładnie tak jak zape�
wniał Alonso. Nie była to sztuczna uprzejmość, ale
zwyczajna ludzka serdeczność wobec nowego człon�
ka rodziny. Kobiety były inteligentne, dowcipne
i niesłychanie cierpliwe. Zarówno w stosunku do
dzieci, jak i swoich bardzo męskich małżonków.
- Nie mogą usiedzieć w miejscu - powiedziała
Anabella, spoglądając z czułością na gromadkę prze�
biegających przez salon dzieci. -Zwłaszcza w Wigi�
lię. Całkiem powariowały. To jest Tomas - pokazała
palcem wysokiego blondyna. - A tamten mniejszy, to
Tulio.
- Opowiedz nam o ślubie - poprosiła Zoe, trzy�
mająca na ręku niemowlę.
- Zoe jest bardzo romantyczna - poinformowała
z uśmiechem Daisy. -Nic dziwnego, że zakochała się
w Lazarze.
- A Daisy pełni obowiązki starszej siostry - wtrą�
ciła Anabella. - Zawsze ma własny pogląd na każdą
sprawę i przeważnie ma rację.
Kawę i deser podano na tarasie. Sophie zrobiło się
smutno. Cała rodzina zebrała się razem w tym miłym
domu, tylko Lon tkwił w Iguasu...
- Lon to bystry facet - usłyszała nad uchem
głęboki męski glos. - Nie da sobie w kaszę dmuchać.
Sophie otarła łzy, spojrzała na stojącego obok niej
WYPRAWA DO BRAZYLII 147
mężczyznę. Był wysoki i ciemnowłosy jak cała resz�
ta, miał lekko skrzywiony nos i długie włosy uczesa�
ne w kucyk.
- Jestem Lucio, mąż Anabelli - przedstawił się
mężczyzna.
- Alonso mi o tobie opowiadał - przypomniała
sobie Sophie. - Odnalazł twojego synka, prawda?
- Tak - potwierdził Lucio. - To był prawdziwy
cud. Uprowadzono nam jedno dziecko, a po pięciu
latach dostaliśmy dwoje.
- Nie bardzo rozumiem...
- W swoim ostatnim sierocińcu Tomas zaopieko�
wał się małym chłopcem - Lucio się uśmiechnął.
- Alonso przywiózł nam ich obu i teraz mamy nie
jednego, ale dwóch synów. Tomas uważa Alonsa za
superbohatera. Nic w tym dziwnego. Oddał małemu
rodziców i znalazł dom dla Tulia.
- Superbohater, powiadasz - powtórzyła Sophie.
- Wiem, to trochę głupie, ale wiesz, jakie są dzieci.
- To wcale nie jest głupie - obruszyła się Sophie.
- Odkąd się poznaliśmy, nazywam Lona superma�
nem.
- Więc wiesz, że zawsze można na niego liczyć.
- Wiem, ale... - Sophie przełknęła łzę. - Smutno
mi, że nie ma go tutaj ze wszystkimi. To Boże Na�
rodzenie.
- To dopiero Wigilia - poprawił ją Lucio.
A więc Sophie czekała, starając się robić dobrą
minę i nie psuć świątecznego nastroju.
Rano obudziły ją podekscytowane dziecięce głosy.
148 JANE PORTER
Dzieci otwierały prezenty, były szczęśliwe. Tylko od
Lona nie było żadnej wiadomości.
- Kiedy przyjedzie wujek Alonso? - zapytał To�
mas, gdy już się nacieszył nową grą komputerową.
Dorośli zamilkli speszeni.
- Już niedługo, kochanie - zapewniła synka Ana-
bella. - Wiesz, że wujek Alonso zawsze spędza
z nami Boże Narodzenie. Wujek jest z rodu Galva-
nów. - Popatrzyła znacząco na Sophie.
Popołudnie minęło, nadszedł wieczór, a wieści od
Lona jak nie było, tak nie było. Dzieci już poszły
spać, dorośli rozsiedli się w salonie.
Sophie aż podskoczyła, gdy zegar wybił pierwszą.
Postanowiła także położyć się do łóżka. Była śmier�
telnie zmęczona czekaniem i przerażona tym, co
mogło się przytrafić Lonowi.
Jednak nie poszła prosto do sypialni; na chwilę
wyszła przed dom. Noc była ciepła, cicha...
- Chcesz być sama, czy wolisz towarzystwo?
- zapytał Dante, który stanął za jej plecami jak cień.
Dante, najstarszy z braci Galvanów, był najprzys�
tojniejszym z nich. Ale to co Sophie najbardziej
w nim ceniła, to jego inteligencja i wewnętrzne
ciepło. Był ciepły i troskliwy, tak samo jak Alonso...
- Rozmawiałem z Daisy - mówił Dante. - Do�
szliśmy do wniosku, że kiedy wróci Lon, trzeba wam
będzie wyprawić prawdziwe wesele.
- Dziękuję - westchnęła Sophie. - Przede wszyst�
kim za to, że powiedziałeś kiedy wróci", a nie jeśli
wróci".
WYPRAWA DO BRAZYLII 149
- Na pewno wróci - zapewnił ją Dante. - I to już
niedługo.
Na końcu ulicy pojawił się samochód. Zwiatła
reflektorów były coraz bliżej.
- Miej oczy szeroko otwarte - powiedział Dante,
zanim wrócił do domu. - Może ty też dostaniesz
gwiazdkowy prezent.
Sophie została sama na wielkich schodach. Nie
spuszczała oczu z nadjeżdżającego auta.
%7łeby to był Alonso, żeby już do mnie wrócił,
modliła się w duchu.
Ale samochód zawrócił na środku ulicy i znowu
ruszył przed siebie.
Sophie się rozpłakała. A przecież wiedziała, że to
głupie, że nie powinna liczyć na cud. Skąd miałby się
tutaj nagle wziąć Alonso? To chyba przez Dantego.
Był taki pewny siebie, jakby o czymś wiedział.
A potem, jak na zawołanie, zjawiło się to auto...
- Sophie - usłyszała ciche wołanie. Przed nią, na
ścieżce wiodącej do domu poruszała się jakaś sylwet�
ka. Wysoka, potężna postać....
- Alonso! - Sophie zbiegła ze schodów, rzuciła
mu się na szyję. - Jesteś nareszcie!
- Wesołych świąt, munieca - powiedział Alonso,
tuląc ją do siebie.
Drzwi znów się otworzyły i - jak przed dwoma
dniami - rodzina Galvanów wysypała się na schody.
Lucio zbiegł na dziedziniec, porwał w ramiona Alo-
nsa, podniósł go do góry.
Sophie łzy zakręciły się w oczach. A więc Galvan
150 JANE PORTER
to nie tylko nazwisko, myślała. To także cała reszta:
bracia, siostry, ich dzieci i miłość. Bo oni naprawdę
się kochają!
Właśnie za tym tęskniła całe swoje życie. Za
wielką rodziną, za jej miłością i wsparciem.
- No, opowiadaj - poprosił Lucio, kiedy wszyscy
rozsiedli się w wielkiej kuchni, a Anabella postawiła
przed Lonem świąteczną kolację. - Czy doszło do
konfrontacji?
- Co z Valdezem? - dopytywał się Lazaro - Zła�
paliście go, czy znów udało mu się uciec?
Sophie zakręciło się w głowie. Siedziała obok
Lona otoczona jego braćmi, którzy zasypywali go
pytaniami. Zachowywali się głośniej niż dzieci pod�
czas porannego rozpakowywania prezentów.
- Właściwie nie było żadnej walki - opowiadał
Lon. - Brytyjskie służby specjalne porozumiały się
z CIA oraz z policją w Brazylii i Argentynie. Cała ta
armia otoczyła nasz dom; Valdez i jego ludzie nie
mieli żadnych szans.
- To znaczy, że Valdez jest w więzieniu - pod�
sumował Lazaro.
- Nie udało się go aresztować. - Lon pokręcił
głową. - Zastrzelił się, jak zobaczył, że już nam się
nie wymknie. Alvare zrobił to samo, a resztę wyłapa�
liśmy jak kaczki.
- My? - zapytała Sophie, nie bardzo wiedząc,
o kim mówi Lon.
- Wydział MI6, którym kierował Lon - wyjaśniła
jej Anabella.
WYPRAWA DO BRAZYLII
151
- Lon kierował departamentem MI6? - Sophie
nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Wujek Alonso jest szpiegiem - tłumaczył
z przejęciem Tomas. Tylko jemu i małemu Tulio
pozwolono wstać z łóżek i zostać z dorosłymi. - Pra�
cuje dla Jej Wysokości królowej brytyjskiej.
Sophie nie całkiem w to uwierzyła. Pomyślała [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zambezia2013.opx.pl