• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    kiedy patrzyłem w oczy naszej mamusi, to widziałem, że
    braciszek w te oczy też patrzy, i kąpaliśmy się obaj w
    tych samych oczach, taką siłę miała mamusia, obu nas do
    tych oczu włożyła, tak jakby nas wypiła, jakby nas obu
    okryła całym swoim ciepłym i pachnącym ciałem, bo
    ciało mamusi to było coś takiego jak mamusi oczy, jej
    ciało to było ciepło i spokój, kiedy leżeliśmy w mamusi
    objęciach i na jej brzuchu, to słyszeliśmy, jak mamusi bije
    serce, tak ja nam, ale jak tylko mamusia zauważyła coś,
    co się jej nie podobało, kiedy wciągnęła powietrze, to od
    razu wiedziała, że w powietrzu jest coś, co by nam mogło
    zagrozić, i wtedy serce jej biło mocniej, a ja czułem, że
    moje przyśpiesza też i tak jak mamusia bałem się, ale
    kiedy to, czego się bała, odeszło, i mamusia uspokajała
    się, wtedy i ja się uspokajałem. I znów kładłem głowę na
    mamusi brzuchu i zasypiałem, a mamusia się tak pięknie
    zwinęła, że zamknęła nas obu w sobie, a kiedy w tym
    legowisku z mamusi skóry było mi gorąco, to
    wystawiałem swoją nóżkę między nogami mamusi, a
    główkę kładłem pod mamusi szyją, była tam też głowa
    mojego braciszka i obaj chuchaliśmy mamusi w szyję, a
    ona dmuchała w nasze grzbiety i nie pragnęliśmy,
    przynajmniej ja, niczego innego, tylko żebyśmy z
    mamusią tak mogli być zawsze, niczego nie chcieliśmy,
    niczego nie oczekiwaliśmy, o niczym nie myśleli, bo
    byliśmy sarniętami najpiękniejszej sarenki, jaką
    kiedykolwiek widzieliśmy, jaką kiedykolwiek
    spotkaliśmy. Ale nadszedł czas, kiedy mamusia była
    niespokojna, bo co chwila w lesie rozlegał się huk.
    Widziałem raz, jak z nami biegła mamusia jednego
    sarniątka, biegła coraz wolniej i potem upadła, na jej boku
    pokazał się czerwony kolor, który rozmazywał się na tym
    pięknym rudym futerku, a z lasu wybiegli jacyś ludzie w
    zielonych strojach i z takim żelazem w rękach  na pewno
    z niego wychodził ten huk  dobiegli do tej leżącej
    sarenki i jedna z tych postaci w zielonych strojach
    wyciągnęła lśniący przedmiot, a pod szyją tej obcej
    mamusi pokazała się krew, zupełnie jak wtedy mojemu
    braciszkowi z urwanej nóżki. Zaczęliśmy uciekać, ale
    mamusia musiała stawać, podpierała braciszka, ja też się
    zatrzymałem i stało się nieszczęście, bo zobaczyłem, że
    przed nami pojawiła się nagle ta postać w zielonym
    stroju, braciszek nie mógł biec i mamusia została, żeby go
    podeprzeć, i zaraz rozległ się huk, a ja zdrętwiałem,
    widziałem, jak mamusia upadła, pobiegła jeszcze
    kawałek, potem jeszcze, na jej boku pokazał się czerwony
    kolor, kolor, który rozmazywał się na tym jej cennym, na
    najdroższym futerku, w które wtulaliśmy się podczas
    chłodnych nocy, mamusia położyła się na boku, a my z
    braciszkiem podbiegliśmy do niej, obwąchiwaliśmy ją i
    mówiliśmy, mamusiu, wstań, teraz my będziemy ciebie
    podpierać, tylko wstań, uciekniemy, uciekniemy na
    polankÄ™ w niskim zagajniku, w lasku, tam ciebie
    wyleczymy i znowu będzie tak jak dawniej, a jak to
    będzie boleć, to mv ciebie ogrzejemy, teraz my ciebie
    będziemy strzec, przecież już za chwilkę będziemy duzi,
    tak jak ty... ale mamusia była blada i leżała jak nigdy
    przedtem, cała wyciągnięta na boku, i drżała, a ja
    słyszałem, że jej serce, to, na którym kładłem się w nocy i
    kiedy wygrzewaliśmy się w słońcu, że to serce bije o
    wiele wolniej, że teraz bije tak wolno, jak kapiące na nas
    z gałązek w zagajniku krople rosy. A kiedy spojrzałem w
    te najpiękniejsze oczy, to zobaczyłem, że z oczu mamusi
    płyną wolno wielkie łzy, jęczała i tym jękiem nakazywała
    nam, abyśmy uciekli, rozbiegli się na wszystkie strony,
    abyśmy uciekli nieszczęściu, które spotkało ją w postaci
    stworzeń w zielonych strojach, które powoli zbliżały się i
    zanim zdążyliśmy uciec, tak jak to przykazała mamusia,
    to znowu rozległ się huk i zobaczyłem, jak braciszek
    wygiął się, zupełnie jak wtedy, kiedy podskakiwaliśmy i
    trykaliśmy się głowami, podskoczył, ale zderzył się z
    czymś strasznym, z tym, co spotkało mamusię.
    Upadł na bok i kopytkami rył glinę pola i teraz z niego
    tryskał, buchał ten czerwony kolor... a ja już nie
    uciekałem, wróciłem do mamusi, patrzyłem jej w oczy i
    zobaczyłem, że mamusia ma już oczy całkiem inne, że
    odeszło z nich wszystko to, co mnie ogrzewało, co
    dawało /mi siłę i radość, że mamusia jakby gdzieś odeszła
    i zostawiła tu tylko swoje futerko i mięso, w którym już
    nie bije serce, naprężyła się cała i zesztywniała, a ja
    wypadłem z jej oczu... a potem przyszli ludzie w
    zielonych strojach i ze złotymi oczyma i mamusi,
    braciszkowi też, wetknęli do pyszczka zieloną gałązkę
    świerczyny, taką gałązkę, jakie chrupaliśmy, kiedyśmy
    się paśli. Pózniej zdjęli kapelusze i stali tak chwilę, a
    kiedy mnie zobaczyli, to odpędzali mnie, ale przecież ja
    byłem z mamusią od początku, to była moja mamusia, to
    był mój braciszek, a potem przyjechała taka mała stodoła,
    taka co jezdziła tam i z powrotem po polu i głucho
    szczekała, i związali mamusi tylne nogi, braciszkowi też,
    i znów ta maszyna dudniła i ciągnęła mamusię w pole, a
    mamusia i braciszek nie mogli wstać, a ja obwąchiwałem
    mamusię i potruchtałem za nimi, ale te postacie w
    zielonych strojach odpędzały mnie, więc stanąłem i
    patrzyłem, jak wrzucili mamusię na jakiś wóz, braciszka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl