• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    nosach i spiłowane zęby. A ty!  jak trafiłaś do Zaralla. Sukhmet le\y daleko od słonej wody.
     Krwawy Ortho widział we mnie swoją kochankę  odparła ponuro.  Pewnej nocy, gdy staliśmy na
    kotwicy przy brzegu Kush, skoczyłam za burtę i dopłynęłam do brzegu  niedaleko Zabhel. Shemicki kupiec
    powiedział mi, \e Zarallo przybył ze swymi Wolnymi Towarzyszami nad granicę z Darfarem. Nie słyszałam o
    niczym innym równie interesującym. Przyłączyłam się do karawany podą\ającej na wschód i trafiłam do
    Sukhmet.
     Szaleństwem było uciekać na południe  stwierdził Conan,  jednocześnie było to chytre, bo patrole
    Zaralla nie szukały cię w tym kierunku. Jedynie brat człowieka, którego zabiłaś.
    Strona 29
    Howard Robert E - Conan barbarzyńca
     Co zamierzasz robić?  spytała.
     Ruszę na zachód  odparł.  Byłem ju\ na głębokim południu, ale nigdy tak daleko na wschód. Wiele
    dni drogi na zachód rozciągają się sawanny, gdzie czarne plemiona wypasają bydło. Mam tam przyjaciół.
    Dotrzemy do wybrze\a i znajdziemy jakiś statek. Mam dosyć puszczy!
     Ruszaj swoją drogą, ja mam inne plany.
     Nie bądz głupia!  po raz pierwszy rzekł z gniewem.  Nie mo\esz sama jechać przez tą puszczę.
     Mogę, jak zechcę.
     Co będziesz robić?
     Nie twój interes  warknęła.
     Mój  powiedział chłodno.  Myślisz, \e jechałem za tobą tak daleko, by teraz odejść z niczym? Bądz
    rozsądna dziewczyno, nie skrzywdzę cię!
    Ruszył w jej kierunku. Valeria odskoczyła, dobywając miecza.
     Trzymaj się ode mnie z daleka, barbarzyński psie! Podejdz bli\ej, pokroję cię na plasterki!
    Stanął niechętnie i spytał:
     Chcesz, \ebym ci zabrał tę zabawkę i wlepił kilka klapsów?
     Słowa! To tylko słowa  szydziła, a w jej zuchwałych oczach zagrały ogniki, jak odbicia na błękitnej
    wodzie.
    Wiedział, \e to prawda. Nikt jeszcze nie rozbroił gołymi rękoma Valerii z Krwawego Bractwa. Zachmurzył
    się, miotany przeciwnymi uczuciami. Był zły, a jednocześnie rozbawiony i pełen uznania dla jej odwagi.
    Płonęła w nim chęć, by złapać tę cudowną dziewczynę i zmia\d\yć w swoich \elaznych ramionach, ale
    przede wszystkim nie chciał jej skrzywdzić. Wahał się między chęcią przytulenia jej, a porządnym
    przetrzepaniem skóry. Wiedział, \e je\eli podejdzie jeszcze krok, Valeria pogrą\y swój miecz w jego sercu.
    Zbyt często widział ją zabijającą ludzi w przygranicznych starciach i podczas burd w karczmach, aby mieć
    jakieś złudzenia. Wiedział, \e jest równie szybka jak tygrysica. Mógł dobyć swojego miecza i rozbroić ją
    wytrącając jej orę\ z dłoni, jednak myśl podniesienia miecza na kobietę, nawet bez zamiaru zranienia, była
    mu obca.
     Niech cię diabli wezmą!  krzyknął rozdra\niony.  Zabiorę ci&
    Złość odebrała mu rozum. Ruszył na przygotowaną do śmiertelnego ciosu dziewczynę. Tę komiczną, a
    zarazem grozną scenę przerwał nagle wstrząsający dzwięk. Oboje drgnęli gwałtownie.
     Co to było  spytała Valeria.
    Conan odwrócił się szybko jak kot, a w jego ręce błysnął olbrzymi miecz. Puszcza napełniła się
    przera\ającymi dzwiękami. Końskie r\enie przemieszało się z trzaskiem łamanych kości.
     Lwy zabijają konie!  krzyknęła Valeria.
     Lwy?  prychnął Conan i pojaśniały mu oczy.  Słyszałaś ryk lwa? Ja te\ nie! Słuchaj, jak kości
    trzaskają  nawet lew nie narobiłby tyle hałasu zabijając konia.
    Szybko ruszył w dół, a za nim Valeria, która zapomniała o osobistej urazie, w instynktownym dla
    awanturników odruchu zjednoczenia się wobec wspólnego zagro\enia. Kiedy przebili się przez zielony gąszcz
    okrywający skałę, r\enie ucichło.
     Znalazłem twojego konia uwiązanego przy stawie  mówił stąpając tak cicho, \e przestała się dziwić, \e
    zdołał ją zaskoczyć na skale.  Przywiązałem mojego obok i poszedłem twoim śladem. Teraz uwa\aj!
    Wynurzyli się z gęstwiny liści i spojrzeli na dolne części lasu. Nad nimi rozciągał się mroczny zielony
    baldachim, przez który wnikało rozproszone światło, tworząc zielonkawy półmrok. Gigantyczne pnie drzew
    oddalone o sto jardów wyglądały groznie i widmowo.
     Konie powinny być za tymi zaroślami  wyszeptał Conan.  Słuchaj!
    Valeria wsłuchała się i krew zamarła jej w \yłach. Mimo woli chwyciła swą białą dłonią muskularne, opalone
    ramię towarzysza.
    Zza zarośli docierały odgłosy pękających kości i rozdzieranego mięsa wraz z rozgryzaniem i mlaskaniem.
     Lwy nie ucztowałyby tak głośno  szepnął Conan.  Coś po\era nasze konie, ale z pewnością to nie
    jest lew& Na Croma!
    Dzwięki urwały się i Conan zaklął cicho. Niespodziewany podmuch wiatru poniósł ich zapach w kierunku,
    gdzie za gąszczem ukrywał się drapie\nik.
     Nadchodzi!  mruknął Cymmerianin unosząc miecz.
    Zarośla zafalowały gwałtownie i Valeria mocniej ścisnęła ramię Conana. Nie znając puszczy, zdawała sobie
    jednak sprawę, \e \adne zwierzę, jakie kiedykolwiek widziała, nie rozkołysałoby w ten sposób wysokich
    drzew.  Musi być wielki jak słoń  odgadł jej myśli Conan.  Co do diabła&  jego głos urwał się nagle.
    Z zarośli wyłoniła się głowa jak z koszmarnego snu. Rozwarta paszcza straszyła rzędami ociekających
    śliną, \ółtych kłów. W pomarszczonym jaszczurczym pysku gorzały potę\ne, tysiąckrotnie powiększone
    ślepia pytona, patrzące bez mrugnięcia na dwoje odrętwiałych ludzi, którzy przywarli do skały. Krew kapiąca z
    ogromnej paszczy splamiła pokryte łuską, obwisłe wargi.
    Podobny do krokodylego, lecz du\o większy łeb umieszczony był na długiej łuskowatej szyi, chronionej
    rzędami sterczących zębatych kolców. Za łbem, tratując krzewy i małe drzewa, wynurzył się, kołysząc z wolna
    Strona 30
    Howard Robert E - Conan barbarzyńca
    tułów  gigantyczne, beczkowate ciało na absurdalnie krótkich nogach. Biały brzuch niemal sunął po ziemi,
    podczas gdy zębaty grzbiet wznosił się wy\ej ni\ Conan mógłby sięgnąć stojąc na palcach. Z tyłu za
    pokracznym cielskiem wlókł się, na podobieństwo skorpiona, długi, kolczasty ogon.
     Z powrotem na skałę, szybko!  krzyknął Conan ciągnąc za sobą dziewczynę.  Nie sądzę, aby umiał
    się wspinać, ale mo\e stanąć na tylnych nogach i pochwycić nas. Mia\d\ąc krzewy i łamiąc drzewka, potwór
    niczym nie zatrzymany sunął w ich kierunku. Uciekali przed nim na skałę jak liście gnane wiatrem. Wpadając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl