• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    nędzy, jako zmiana gorszego szczęścia na lepsze, jako światło dla gasnących
    oczu i jako skrzydła, którymi się odlatuje w wieczystą radość! Teraz Antea
    zrozumiała, co znaczyła zapowiedz zmartwychwstania.
    Umysł i serce biednej chorej przylgnęły całą siłą do tej nauki. Przypo-
    mniała sobie też słowa ojca, który niejednokrotnie powtarzał, że tylko jakaś
    nowa prawda może wydobyć umęczoną duszę ludzką z pomroku i więzów. A
    oto była nowa prawda! Zwyciężyła ona śmierć, więc niosła zbawienie. Antea
    utonęła tak całą swą istotą w tych myślach, że od wielu i wielu dni Cinna po
    raz pierwszy nie dostrzegł w jej twarzy trwogi przed nadchodzącą południową
    godzinÄ….
    Pochód wreszcie ruszył z miasta ku Golgocie  i z wyżyny, na której stała
    Antea, widać go było doskonale. Tłum był znaczny, ale jednak zdawał się 
    ginąć na tych obszarach kamiennych. Z otwartej bramy miasta wysypywało
    się coraz więcej ludzi, a po drodze przyłączali się do nich ci, którzy oczeki-
    wali za murami. Szli początkowo długim korowodem, który rozlewał się jak
    wezbrana rzeka, w miarę jak postępowali naprzód. Po bokach uganiały się
    roje dzieci. Pochód mienił się i pstrzył od białych opończy, od szkarłatnych i
    błękitnych chust kobiecych. W środku połyskiwały zbroje i dzidy żołnierzy
    rzymskich, na które blask słoneczny rzucał jakby latające promienie. Wrza-
    wa zmieszanych głosów dochodziła z daleka i stawała się coraz wyrazniejszą.
    Na koniec zbliżyli się zupełnie  i pierwsze szeregi poczęły występować na
    wzniesienie. Tłum śpieszył się, by zająć najbliższe miejsca i widzieć jak naj-
    dokładniej mękę, skutkiem czego oddział kołnierzy prowadzący skazanych
    pozostawał coraz bardziej z tyłu pochodu. Pierwsze przybyły dzieci, przeważ-
    nie chłopcy, półnadzy, poprzewiązywani szmatami w biodrach, z wystrzyżo-
    nymi głowami, prócz dwóch pęków włosów przy skroniach  smagli, o zreni-
    cach prawie błękitnych i wrzaskliwej mowie. Wśród dzikiej wrzawy poczęli
    oni wydrapywać ze szczelin zwietrzałe okruchy skalne, którymi chcieli rzu-
    cać na ukrzyżowanych. Tuż po nich wzniesienie zaroiło się od różnorakiej
    tłuszczy. Twarze były po największej części rozpalone ruchem i nadzieją wi-
    dowiska. Na żadnej nie było śladu litości. Krzykliwość głosów, niezmierna
    ilość słów wyrzucanych przez każde usta, nagłość ruchów dziwiła Anteę,
    jakkolwiek przywykła w Aleksandrii do gadatliwej żywości greckiej. Ludzie
    rozmawiali tu z sobą, jakby się chcieli na siebie rzucić; nawoływali się, jakby
    szło o ich ratunek, spierali się, jakby ich odzierano ze skóry.
    Centurion Rufilus, zbliżywszy się do lektyki, dawał wyjaśnienia głosem
    spokojnym, służbowym, a tymczasem z miasta napływały coraz nowe fale.
    Zcisk powiększał się z każdą chwilą. W tłumie widać było zamożnych miesz-
    kańców Jerozolimy przybranych w pasiaste opończe, trzymających się z dala
    od nędznej hołoty z przedmieść. Napłynęli licznie i wieśniacy, których święta
    sprowadziły wraz z rodzinami do miasta; rolnicy poprzepasywani workami i
    pasterze o twarzach dobrotliwych i zdziwionych, przybrani w skóry kozie.
    Tłumy kobiet ciągnęły razem z mężczyznami, lecz że możniejsze mieszczanki
    nierade wychodziły z domu, były to przeważnie kobiety z ludu, wieśniaczki
    lub przybrane jaskrawo ulicznice, o farbowanych włosach, brwiach i pa-
    znokciach, pachnÄ…ce z daleka nardem, z olbrzymimi zausznicami i w na-
    szyjnikach z monet.
    58
    Nadciągnął wreszcie i Sanhedryn  a wśród niego Hanaan, starzec z twa-
    rzą sępa i z oczyma w krwawych obwódkach, oraz ociężały Kajafa, przybrany
    w dwurożną czapkę, z pozłocistą tablicą na piersiach. Razem z nimi szli róż-
    ni faryzeusze, jak to: w l o k Ä… c y
    n o g i , którzy umyślnie potrącali stopami o wszystkie przeszkody, faryze-
    usze o k r w a w y c h c z o ł a c h, również umyślnie rozbijający je o mu-
    ry, i faryzeusze z g a r b i e n i , niby gotowi do przyjęcia ciężaru grzechów
    całego miasta na swe ramiona. Posępna powaga i zimna zaciekłość różniła
    ich od zgiełkliwej zgrai pospolitego ludu.
    Cinna przyglądał się tej ciżbie ludzkiej z chłodną i pogardliwą twarzą
    człowieka należącego do rasy panującej, Antea  ze zdziwieniem i obawą.
    Wielu %7łydów zamieszkiwało Aleksandrię, ale tam byli oni na wpół Hellenami,
    tu zaś po raz pierwszy widziała ich takimi, jakimi przedstawiał ich prokura-
    tor i jakimi byli w swym własnym gniezdzie. Jej młoda twarz, na której
    śmierć wycisnęła już swe piętno, jej do cienia podobna postać zwracały po-
    wszechną uwagę. Przypatrywano jej się natrętnie, o ile pozwalali na to ota-
    czający lektykę żołnierze; tak wielką była jednak tu pogarda i nienawiść dla
    obcych, że w żadnych oczach nie było widać współczucia, raczej połyskiwała
    w nich radość, że ofiara nie ujdzie śmierci. Antea teraz dopiero zrozumiała
    dokładnie, dlaczego ci ludzie wołali o krzyż dla proroka, który opowiadał
    miłość.
    I ów Nazarejczyk wydał się jej nagle kimś tak bliskim, że niemal drogim.
    On musiał umrzeć  i ona również. Jego, po wydanym wyroku, już nic nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl