• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    nadzieję, by wszyscy mu wierni nie ustawali w poszukiwaniach. Dał też początek demonom,
    ażeby służyły jego wyznawcom. Ci będą mogli sprawiać, by ich wola stała się prawem.
    Zmienią oblicze świata, uczynią, co dotąd niewyobrażalne... Co się tak gapisz, kretynie? Rob,
    zabierz go stąd, kurwa, bo mu zaraz przyjebię w tę tępą gębę.
    Robert skinął głową i chwycił młodego pod ramię. Dochodziła dwudziesta druga.
    * * *
    Majnicki wiedział, że Koliński ma odloty. Może nie takie jak teraz, ale zdarzały się...
    kurczę, mniej więcej co pół roku. Jak wariatom albo geniuszom.
    Młody chciał wyjść i choć Robert dobrze to rozumiał, jednak włączył mu się instynkt
    bractwa. Przetłumaczył młodemu na schodach, że nie pyta się Magusa o takie rzeczy.
    - Trochę szacunku, a nie pożałujesz. Wczoraj mówił, że kto wie, czy sama Pamela
    Anderson nie będzie cię błagać, byś dał jej swojego małego... - szepnął.
    - Ja? - zdziwił się nowy. I łyknął.
    Teraz siedzieli w sześcioosobowym kręgu na podłodze w salonie. Wyglądali niemal tak
    samo, różnili się jedynie niewiele znaczącymi szczegółami, jak aparat korekcyjny na zębach,
    okulary, liczba pryszczy czy wielki nos. Teraz do ich cech wspólnych należałoby dołączyć
    jeszcze skupienie i rozmarzenie na twarzach. Bo jak już Magus coś powiedział...
    - Pieprzysz, Beniu! Pamela Anderson to pewnie była tylko przenośnia - powiedział ten z
    aparatem, wysłuchawszy rewelacji młodego. - No wiecie, metafora...
    Wszyscy pozostali jak na zawołanie spróbowali sobie wyobrazić przywódcę mówiącego
    coś w przenośni. Niemal równocześnie pokręcili głowami. Jeśli istniało coś takiego jak prosty
    język, to właśnie Magus był jego apostołem. Satanista z aparatem nie dawał jednak za
    wygranÄ….
    - No bo nie wiem, co jest w tej książce, ale raczej nie sądzę, by po przeczytaniu jakiegoś
    tam zdania pojawiła się tu Pamela, żeby dać nam dupy.
    - Nie nam, żadne nam - obruszył się Benio. Nie miał chęci dzielić się blond pięknością. -
    Rob to sam słyszał, niech powie.
    - No - rzucił niechętnie Majnicki i szybko zmienił temat. - A poza tym nie pamiętasz, co
    Magus zrobił z tą od polskiego, jak rzucił klątwę? On ma moc, a w tobie nie ma wiary, bracie.
    - Zgadza się - dodał pospiesznie okularnik. Był mniej więcej w wieku Roberta. Jego zbyt
    równa grzywka i kilka przedzierających się spod niej blond włosków demaskowały nałożoną
    perukę. - A niewiara winna być karana.
    Majnicki pokiwał głową.
    - Też myślę, że może się udać - powiedział poważnie. Miał nadzieję, że jeśli przekona
    chłopaków, to może i samego siebie. - Wcześniej nie robiliśmy niczego tak wielkiego, ale
    wtedy nie było też księgi. Magus wyglądał, jakby był o krok od odkrycia czegoś wielkiego.
    Może nie od razu Pameli...
    Wybuchli śmiechem.
    - Ta to rzeczywiście ma wielkie - wychrypiał Wrona. Nazywali go tak z powodu długiego
    i spiczastego nosa przypominającego nieco dziób. Pozostali potwierdzili jego słowa zgodnym
    rechotem. Tylko Benio nie podzielał ogólnego rozbawienia.
    - Nie rozumiem, dlaczego nie Pamela - burczał pod nosem - przecież...
    Zegar wybił północ. Wszedł Magus.
    - Idziemy, panowie - powiedział, pozwalając sobie na ledwo zauważalny uśmiech. - Czas
    zaczynać.
    * * *
    Coś się rzeczywiście zmieniło. Pięciu braci stojących za wierzchołkami pentagramu co
    chwilę zerkało. Robert stał obok Magusa, ściskając nerwowo czarną świecę, z twarzą skrytą
    w mroku czarnego kaptura...
    Coś się zmieniło.
    Niby wystrój piwnicy był identyczny jak przy każdych modłach czy klątwach, niby
    porzÄ…dek taki sam, ale...
    Zaczęło się, gdy Magus zaczął czytać fragment księgi. Z początku jego wykonanie
    staroaramejskej pieśni brzmiało, jakby dostał ataku kaszlu, ale już po chwili słowa stały się
    wyrazniejsze, a improwizowana melodia dzwięczniejsza. Wtedy też płomienie świec zmieniły
    kolor. Najpierw stały się czerwone, potem część przybrała odcień pomarańczowy, inne biały,
    aż w końcu wszystkie zapłonęły nierealnym, bezbarwnym blaskiem. Drobinki kredy, którą
    był nakreślony pentagram, uniosły się niczym kurz poderwany wiatrem, po czym opadły,
    tworząc na posadzce wzór zwarty jak namalowany farbą. Wnętrze piekielnej gwiazdy
    zapłonęło.
    - Magus... - wyszeptał Robert. Chyba po raz pierwszy w życiu był naprawdę przerażony. -
    Magus! - powtórzył głośniej.
    Tamten nie reagował. Pieśń zawładnęła nim całkowicie. Z każdym wyższym dzwiękiem
    unosiła mu brwi i włoski na karku. Z każdym niższym zmuszała do pochylenia głowy i
    przymknięcia oczu. Ogień we wnętrzu pentagramu wzbił się ku sufitowi, barwiąc go czernią
    sadzy.
    Zpiewający wzniósł ręce i rozpoczął ostatnią strofę. Powietrze wokół zadrżało. I wtedy
    właśnie wewnątrz kręgu stanął demon. Wyłonił się z ognia, ukazując najpierw swój rogaty
    łeb, a zaraz potem tułów i obfite kobiece piersi. Jego nogi pozostały ukryte w płomieniu,
    przez co wyglądał niczym rzezba na dziobie dawnego żaglowca.
    Magus umilkł. Wtedy w piwnicy na chwilę zaległa cisza i bezruch. Czas zdawał się stać
    w miejscu, zastygły nawet krople potu na twarzach chłopaków.
    Aż demon ryknął. Jego potężny łeb poderwał się w niekontrolowanym spazmie, wielkie
    czerwone oczy rozszerzył ból i przerażenie, a między piersiami wykwitł i zaraz zniknął język
    ognia. W miejscu gdzie rozbłysnął płomień, pojawiła się potężna dziura. Demon raz jeszcze
    zaryczał rozpaczliwie, po czym poleciał do przodu. Gdy jego łeb znalazł się nad linią
    pentagramu, eksplodował nagle, a z nim i reszta bestii. Wnętrze gwiazdy zasnuł dym.
    Koliński pierwszy wyrwał się z odrętwienia. I znikło całe jego nawiedzenie.
    - Chodu! - krzyknął, ale było już za pózno.
    Z dymu wyszła skrzydlata postać z ognistym mieczem w dłoni. Nie zważała na
    pentagram, bez obawy przekroczyła linię mającą odgradzać światy. Pomieszczenie wypełniła
    jasność. Nie blask, przed którym należy mrużyć oczy, ale jasność, ciepła i dobra. W tym
    świetle nawet twarz przybysza, pełna starych blizn i z tatuażem w kształcie płomienia wokół
    lewego oka, wydawała się dobrotliwa. Jego uśmiech przestawał wyglądać cynicznie, a trzy
    pary osmolonych skrzydeł zaczynały lśnić. I tylko głos, głęboki i sykliwy, odbierał resztki
    nadziei.
    - Witam, panowie - powiedziała postać, nie kryjąc złośliwości. - Dziś porozmawiamy o
    potępieniu.
    * * *
    - Co tu się stało? - zapytał Loki, stając w progu piwnicy.
    Siedzący na przewróconej ambonce Gabriel nawet na niego nie spojrzał. Wzruszył tylko
    ramionami.
    - Michał dał się ponieść emocjom.
    Loki zszedł powoli po śliskich od krwi stopniach i podniósł dłoń leżącą w kałuży wosku.
    PrzytaknÄ…Å‚ z uznaniem.
    - I on to wszystko sam? Z emocji? Nie ma co, wrażliwy typ...
    Gabriel przejechał dłonią po włosach.
    - Zcigał jakiegoś demona ze swojej listy - wyjaśnił. - Nie pamiętam imienia, ale to był
    któryś z L.E.G.I.O.N.-u. Chyba jakiś od pożądania albo... nieważne. Walczył z nim i nagle
    bestia zaczęła mu znikać. W ostatniej chwili złapał się jej kurczowo. Przeniosło go tutaj. Te
    dzieciaki robiły jakiś rytuał i...
    - Przyzwały archanioła? - zaśmiał się Loki. - Niezłe. Pewnie miały niespodziankę.
    Gabriel ponownie wzruszył ramionami.
    - Jak widać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl