• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    prawdopodobnie mordercą, choć i tego nie mogli być jeszcze pewni: Peter Miller Fent
    znajdował się też w pobliżu. Bardzo blisko, zwłaszcza w ostatni sobotni wieczór.
    - Napoje - podsunÄ…Å‚ Sloan wykorzystujÄ…c odpowiedni moment.
    Renville zmarszczył czoło. - Bili nie wypił za dużo, nic podobnego.
    - Panowie pili porto, o ile siÄ™ nie mylÄ™.
    - Piliśmy rzeczywiście. - Zmarszczka zniknęła i twarz mu się rozjaśniła. - Wie
    pan, inspektorze, kiedy usłyszałem o biednym Billu, ucieszyło mnie, że ostatnią rzeczą,
    jaką pił, było to porto.
    - Było takie dobre?
    - Znakomite - zapewnił Renville z uznaniem. - Ojciec Billa odłożył beczułkę tego
    wina, kiedy Bili się urodził. Aadny stary angielski zwyczaj.
    - Jak moczenie głowy niemowlęcia - wtrącił inteligentnie konstabl.
    Renville mrugnął do niego. - W pewnym sensie, tak myślę. Nie pomaga,
    oczywiście, gdy dziecko się rodzi w złym roku.
    - Naturalnie - z powagą przytaknął Sloan. - Możemy więc przyjąć, że pan Fent
    urodził się w dobrym roku?
    - Profesor twierdzi, że był to ostatni dobry rok - Renvil-le uśmiechnął się - ale
    profesor jest już taki. Posunął się, wie pan, i ostatnio jest pesymistycznie usposobiony.
    Sloan wiedział z doświadczenia, że te dwie rzeczy często idą w parze. - Który to
    był rok?
    - Trzydziesty piąty - wyjaśnił Renville. - W rzeczywistości czterdziesty piąty był
    także dobrym rokiem, ale profesor nie chciał o tym słyszeć. Twierdził, że trzydziesty
    pierwszy był jeszcze lepszy. Stare dobre czasy i tak dalej.
    - Tak pan uważa? - Jedynym rokiem - jedynym dniem, jakim się przejmowała
    Kitty, Kitty w gospodzie Pod Psem i Kuropatwą, był rok i dzień bieżący.
    Bill powiedział, że to wino już wkrótce nie będzie się nadawało do picia
    - Renville trzymał fajkę w zębach - ale muszę powiedzieć, że było bardzo dobre.
    Tak samo dobre było, Sloan nie miał wątpliwości Pod Psem i Kuropatwą przy
    Railway Road. Co wieczór.
    Tęgi przedsiębiorca westchnął. - Naprawdę wyjątkowa okazja.
    - O czym panowie mówili?
    Roześmiał się. - Może mi pan wierzyć lub nie, ale mówiliśmy o dawcach krwi.
    Doktor Washby chciał nas wszystkich wpisać na listę - z wyjątkiem Marchmonta. On już
    przedtem oddawał krew. Jakaś ekipa przyjeżdża w tym celu do naszego okręgu w
    przyszłym miesiącu...
    - Też coś! - wykrzyknęła jego żona. - Myślałyśmy, że mówicie o nas.
    - No, a wy - rzucił wyzwanie Renville - o czym mówiłyście?
    - O dżemie.
    - A więc...
    Sloan wtrącił: - To porto... przypuszczam, że wszyscy panowie je pili?
    - No myślę! - żachnął się Renville. - Na miłość boską, inspektorze, gdyby ktoś
    nie pił wina w Strontfield, byłby chyba szalony.
    - Przepraszam - powiedział pokornie Sloan. Kitty, Kit-ty nigdy by o to nie
    zapytała.
    Chciał im zadać jeszcze jedno pytanie. Czy ktoś z nich dwojga był w Strontfield u
    Helen Fent po śmierci Billa. . Obydwoje zaprzeczyli ruchem głowy.
    - Ale, ale, chwileczkę. - Ursula wyciągnęła rękę. -Wiem, kto miał tam pójść.
    Marjorie Marchmont. Wczoraj wieczorem. Wspomniała, że chce iść do Strontfield
    odwiedzić Helen. Pamiętam, .bo powiedziała, że, jej zdaniem, ludzie czują się po
    pogrzebie tacy otępiali jak po weselu... -Przerwała na chwilę. - Nie wiem, czy to dobrze
    zrozumiałam?
    - Tak, proszę pani. - Wszyscy w komisariacie pamiętali wieczorowe wykłady
    socjologii nadinspektora Wintera. I pogrzeb, i wesele to obrzÄ…dki zwiÄ…zane z
    przechodzeniem z jednego stanu w drugi.
    - Naprawdę? - Ursula znów błądziła wzrokiem gdzieś daleko.
    W kilka minut pózniej Crosby wyprowadził wóz policyjny z podjazdu willi
    King's Tree na High Street. W tym momencie mały zielony samochód zwolnił bieg
    pokazując strzałką, że ma zamiar skręcić z High Street do domu
    Renville'ów.
    - No i czegośmy się dowiedzieli? - wycedził flegmatycznie konstabl. - Młody pan
    Quentin Fent, właściciel ziemski, udaje się z wizytą do pana Renwile'a, dyrektora spółki
    do handlu nieruchomościami.
    - I hodują buraki na grządce kapusty - skomentował
    Sloan.
    Rozdział XIII
    Wizyta inspektora Sloana w domu doktora miała bardziej oficjalny charakter. Nie
    było tu pszczół ani kawy. Cała akcja - jak by to określił Crosby - odbywała się przy
    domu: przed garażem. Była to sobota rano i doktor, w swym najstarszym ubraniu, czyścił
    samochód. Wyprostował się, kiedy zobaczył obu policjantów, i wrzucił irchową myjkę
    do kubła z wodą.
    Sloan powiedział mu o śmierci Exleya. - Może będzie pan nam potrzebny,
    doktorze, przy ponownym przesłuchaniu w sprawie pana Fenta.
    Doktor Washby szybko skinął głową. - Dobrze. - Potrzebne będzie pana
    oświadczenie, w jakim był stanie, zanim wyjechał z domu i tak dalej - kontynuował
    swobodnie Sloan. - Wie pan, o co chodzi.
    - Wiem. - Doktor wykręcił myjkę i wycierał nią maskę wozu. - Przepraszam, ale
    nie mogę tego przerwać. Musiałbym wszystko jeszcze raz zlać wodą, gdyby wyschło.
    - Niech pan sobie nie przeszkadza - powiedział wielkodusznie Sloan.
    - Zawiadomicie mnie więc o przesłuchaniu?
    - Zawiadomimy, doktorze. Naturalnie jest jeszcze profesor, który ostatni widział
    pana Fenta przed śmiercią, ale on nie jest już młody i wydaje mi się, że pana
    spostrzeżenia będą cenniejsze.
    - Naturalnie zrobię wszystko, co będę mógł... - Paul Washby przeciągnął irchą
    starannie wzdłuż maski ku chłodnicy. - Chciałbym móc zrobić coś bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl