• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    na ławce. Rozpiął od góry kombinezon, który nosił tak długo, jednym szarpnięciem zerwał z szyi
    skórzany rzemień, cisnął na dno łodzi woreczek zawierający szafir na złotym łańcuchu, zapiął
    kombinezon i w tej samej chwili skoczył.
    W parę minut pózniej stał obok Yahana na skalistym brzegu i patrzył, jak czerniejąca na wodzie
    plama łodzi maleje w szarym półmroku.
    - Ażebyście zgnili, żeby robaki zżerały wam wnętrzności, żeby kości zmieniły wam się w
    próchno! - zawołał Yahan i rozpłakał się.
    Najadł się porządnie strachu, ale nie tylko reakcja po gwałtownych wzruszeniach była powodem
    jego załamania. Widział coś, co nie mieściło mu się w głowie - widział, jak  książę" składa w
    okupie klejnot wartości królestwa, żeby uratować życie zwykłego Olgyiora, jego życie - i ta
    świadomość zwaliła się na niego ciężarem nie do zniesienia.
    - Nie miałeś racji, panie! - wykrzyknął. - Nie miałeś racji!
    - Kupując twoje życie za kawałek kamienia? Przestań, Yahanie, wez się w garść. Zamarzniesz na
    śmierć, jeśli nie rozpalimy ognia. Masz swoje krzesiwo? Tam w zaroślach jest dużo gałęzi. Rusz
    siÄ™!
    Udało im się rozpalić ognisko na brzegu, a potem dorzucali do ognia tak długo, aż odpędzili
    ciemność i przejmujący chłód. Rocannon oddał Yahanowi futrzany płaszcz myśliwych i
    młodzieniec zawinąwszy się weń wkrótce zasnął. Rocannon siedział pilnując ognia. Nie chciało mu
    się spać. Czuł się nieswojo. Martwił się, że musiał oddać naszyjnik, nie z powodu jego wielkiej
    wartości, ale dlatego, że niegdyś dał go Semley, której piękność, nie dająca się zapomnieć,
    przywiodła go po wielu latach na tę planetę; dlatego, że go dostał od Haldre, która - jak wiedział -
    miała nadzieję przekupić tym los, odwrócić cień przedwczesnej śmierci ciążący na jej synu. Może
    wraz ze śmiercią Mogiena miała zniknąć również ta rzecz, tak niebezpiecznie piękna. I może, co
    najgorsze, Mogien nigdy się nie dowie o utracie naszyjnika, ponieważ nigdy się nie spotkają; może
    Mogien już nie żyje... Odsunął od siebie tę myśl. Mogien szukał jego i Yahana; na tym musiał się
    oprzeć. Będzie ich szukał na szlaku prowadzącym na południe. Cóż bowiem mogli zrobić innego,
    niż iść na południe, aby znalezć tam wroga lub - jeśli wszystkie jego przypuszczenia były błędne -
    nie znalezć tam wroga. W każdym razie, z Mogienem czy bez Mogiena, on pójdzie na południe.
    Wyruszyli o świcie. W szarym brzasku wspięli się na nadbrzeżne wzgórza, a kiedy dotarli na
    szczyt, w blaskach wschodzącego słońca rozpostarł się przed nimi aż po horyzont pusty, rozległy
    płaskowyż, pokreślony przez długie cienie padające od zarośli. Okazało się, że Piai miał rację,
    kiedy mówił, że na południe od cieśniny nie ma ludzi. Przynajmniej Mogien będzie mógł ich
    dostrzec z odległości wielu mil. Ruszyli więc na południe.
    Było zimno, lecz pogodnie. Yahan nałożył na siebie wszystkie ubrania, jakie mieli, a Rocannon
    - swój kombinezon. Co jakiś czas przechodzili przez strumyki wpadające do zatoki, dostatecznie
    często, żeby nie groziło im pragnienie. Szli przez cały dzień i przez dzień następny, żywiąc się
    korzeniami rośliny zwanej peya. Schwytali także kilka stworzeń podobnych do królików z małymi
    skrzydełkami, które poruszały się na przemian podskakując i podlatując w powietrzu. Yahan strącał
    je kijem na ziemię i piekł na ogniu z gałązek, który rozniecał swoim krzesiwem. Nie widzieli
    żadnych innych żywych stworzeń. Płaska, trawiasta, bezdrzewna równina rozpościerała się szeroko
    pod czystym niebem, pusta i milczÄ…ca.
    Przytłoczeni jej bezmiarem dwaj wędrowcy siedzieli przy ogniu w zapadającym z wolna
    zmierzchu, nie mówiąc nic. Gdzieś z góry, z wysoka dobiegał ich w regularnych odstępach czasu
    odległy krzyk, niczym powolne pulsowanie ogromnego serca nocy. To były barilory, wielcy, dzicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl