• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    rzeczywiście trafi nam się jakaś poszukująca ochrony karawana, dołączymy do niej. W każdym razie nie miałyśmy zamiaru
    zatrzymywać się w Kłótniu na dłużej - mnie martwili rozbójnicy, którzy nadal pozostawali zbyt blisko, a Orsana marzyła o od-
    wiedzeniu Witiagu znajdującego się dwa dni drogi od Kłótnia, dużego miasta znanego z ruin elfiego zamku i najlepszych w
    całej Belorii słodyczy.
    52
    Jako że chciałyśmy możliwie szybko obadać sioło, ściągając na siebie przy tej okazji możliwie najmniej uwagi,
    rozdzieliłyśmy się. Mało prawdopodobne, by ktoś chciał wynająć nas obie naraz, a nawet jeśli, to wieczorem spotkamy się w
    karczmie i wymienimy nowinami. Ja wyszłam jako pierwsza - Orsana wdała się w żywą dyskusję z solidnych gabarytów
    chłopiną przy drzwiach, który pokazywał jej swój miecz, podczas gdy ona z mądrym wyrazem twarzy stukała paznokciem po
    ostrzu. Potem, ku ogólnemu zachwytowi i używając tylko lewej ręki, z gwizdem rozkręciła miecz nad głową, zwinnie
    przekładając palce na rękojeści, a po chwili takiej zabawy nieoczekiwanie rzuciła nim przez całą karczmę, tak że ostrze do
    połowy znikło w szczelinie między balami. Krasnolud, który siedział przy stole blisko ściany, popatrzył w górę, zszarzał na
    twarzy, po czym odłożył nadgryziony chleb i na wszelki wypadek pomacał się po czubku głowy.
    Na centralnej ulicy panował hałas, a ludzi było prawie tylu co w stolicy. Na środku niewielkiego placu rozłożył się
    tabor koczowników, zródło przeważającej części rabanu: piszczały umorusane dzieciaki, smagłe kobiety w pstrokatych,
    mocno wyciętych z przodu sukniach przenikliwym zaśpiewem namawiały do wróżby, głośno kłócili się mężczyzni, rżały konie i
    szczekały psy. Dookoła biegały handlarki z drożdżówkami i orzeszkami, na odwróconych koszach siedzieli lokalni mistrzowie
    wyrobów ludowych z rozłożonymi na ziemi glinianymi gwizdkami i słomianymi babami, statecznym krokiem spacerowali
    przyjezdni kupcy, wymieniajÄ…cy uwagi ze sobÄ… nawzajem i z miejscowymi.
    Obeszłam plac bokiem i skręciłam w uliczkę pomiędzy budynkami. Tu było trochę ciszej, domy stały otoczone sadami
    i ogrodami, a tu i tam suszyły się na palikach sieci - w okolicach Kłótnia znajdowało się niewielkie jeziorko.
    Uczciwie mówiąc, nie wkładałam jakiegoś szczególnego wysiłku w szukanie roboty. Był to jednak niezły pretekst do
    rozpoczęcia rozmowy. Po otrzymaniu kolejnej odmowy nie śpieszyłam się z odejściem, rzucałam niewinną uwagę na temat
    wyjątkowo upalnej wiosny. W większości wypadków zapewniało mi to półgodzinną pogawędkę. Tajemniczym tonem
    informowano mnie, że nie jest to dobry znak, niedługo znowu uderzą mrozy, i to takie mocniejsze od poprzednich, wszystkie
    pędy pomarzną, pąki się osypią, a sąsiadka Głąbka w nocy zamienia się w siwą kobyłę i w takiej bezwstydnej postaci skacze
    nad dachami, rzucając w kominy klątw - trawę, co powoduje, że gospodyniom się kasza przypala i zupa kwaśnieje, a co się
    dzieje z chłopami, to w ogóle wstyd mówić. Sumienne i pełne współczucia potakiwanie sprawiało, że potok informacji i plotek
    lał się równym strumieniem i zanim nastał wieczór, wiedziałam już wszystko, co było mi potrzebne.
    %7ładne, nawet najcichsze wieści o bandzie rozbójników tu nie dotarły, jeżeli nie liczyć za rozbójników karczmarza i
    właścicielki gospody, którzy zapewniali sobie nawzajem klientelę i zdzierali ze trzy razy nad cenę. Podobni do wampirów obcy
    na gniadych koniach do sioła również nie zawitali. Czułam się zmęczona, głodna i w wyniku całkowicie nieudanych
    poszukiwań pracy zupełnie straciłam zapał. Koniec końców zwyczajnie usiadłam na poboczu drogi, żeby nieco złapać oddech
    i uporządkować myśli.
    Nie chciało mnie opuścić paskudne, męczące uczucie, że czas działa przeciwko mnie. A co, jeśli Len właśnie teraz
    ponownie umiera gdzieś w lesie, nadal nie zmieniwszy postaci? Wyglądał paskudnie, a te oczy... Kiedy mieszkałam w
    Dogewie, tylko w ten sposób odróżniałam wampiry od udomowionych wilków, których w dolinie było pełno. Stop, a jeśli w
    ogóle nie było tam prawdziwych wilków? Co wtedy mówiła Kryna?  Przekonał się, że oddał mnie w dobre ręce, i odszedł ... A
    może on też był kiedyś wampirem, a potem zginął i został z nią po śmierci, milczące, oddane zwierzę, wspomnienie,  którym
    nie można żyć, jakkolwiek dobre by było ?
    W takim wypadku nie ma dla mnie nadziei.
    Wyglądałam na tak umęczoną i nieszczęśliwą, że jakiś przechodzień o dobrym sercu rzucił na moje kolana
    miedziaka. Podniosłam spojrzenie i zobaczyłam karczmarza z wypatroszonym gąsiorem pod pachą - pewnie wszyscy
    pomocnicy byli zajęci i musiał osobiście wybrać się do rzeznika. Gdy biedak zorientował się w sytuacji, rozpłynął się w
    przeprosinach, że niby nie poznał.
    Tylko machnęłam ręką i zwróciłam datek.
    - Stało się coś? - ze współczuciem zapytał karczmarz, chowając monetkę.
    - Po prostu jestem zmęczona.
    - A szkoda, ja akurat miałem pani pracę zaproponować... - zasmucił się, przekładając gąsiora do drugiej ręki. - Ale to
    się nie śpieszy, tak, wilkołaka nauczyć moresu...
    Takie postawienie sprawy było cokolwiek nietypowe, więc ostrożnie poprosiłam o sprecyzowanie, co dokładnie
    powinnam zrobić z tymże wilkołakiem.
    - A cokolwiek, byleby się uspokoił - z irytacją w głosie rzucił karczmarz. - Do reszty, pies jeden, wstyd stracił. W nocy
    hasa po wsi i do okien zagląda, ratunku przed nim nie ma. I to dobrze, jak się z własną żoną miłujesz: popatrzy i sobie pójdzie,
    ale kiedy sąsiadka wpadnie z wizytą, to zaczyna do sumienia wołać, i to tak przenikliwie, jakby z księgi czytał, aż włosy dęba
    stają. I rzeki ognia przypomina, i mrakobiesy z rozżarzonymi szczypcami, i co one tymi szczypcami robią... Lepiej by było,
    jakby cholernik kogo zagryzł i się uspokoił na miesiąc, jak każdy normalny potwór. Już nawet dajnowi się skarżyliśmy, a on
    tylko oczy podnosi ku niebu i je palcem wskazuje: że to niby boska kara zesłana za nasze grzechy! Macie się modlić i częściej
    ofiary składać. To może lepiej się zrzucić raz jeden i dla pani, niż co noc wysłuchiwać takich litanii, a z rana lecieć do świątyni
    ze świecą.
    - I pan mówi, że tak co noc? - spytałam ze zwątpieniem.
    Karczmarz ochłonął i mruknął, że to tylko tak, bo ładnie brzmiało, ale wilkołaka jednak ma już powyżej uszu i niechaj
    ja sobie z nim robię, co chcę, ale żeby nie psuł odpoczynku porządnym ludziom.
    53
    Obiecałam, że się zastanowię, a tymczasem wróciłam na centralną ulicę, kupiłam pasztecik z kapustą oraz
    posiekanym jajkiem, przegryzłam i nieco się uspokoiłam. Nie ma co tracić nadziei przed czasem, przecież po coś ci rozbójnicy
    ochraniali ciało Lena - nie spalili go ani nie pochowali. Wilk w klatce im średnio potrzebny, trup takoż. Tak, rozpatrywali
    również takie możliwości, ale się nie śpieszyli. Czyli jednak mieli w planach jakoś go wskrzesić i wykorzystać, licząc na jakiś
    tam rear. Ciekawe, co to jest ten rear? Wampiry na pewno wiedzą. Rety, jak mi brakowało Lena - z jego durnym zwyczajem
    przemilczania rzeczy, o których z jego punktu widzenia nie powinnam wiedzieć, ale udzielania uczciwych odpowiedzi na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl