• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    rzona. - To nie fair.
    - W sierocińcu nikt nie zastanawia się, czy coś jest fair. Najważniejsze
    to przetrwać. Gdy dzieciak kończył osiemnaście lat, musiał oddać łóżko
    komuś innemu i wynieść się do diabła.
    S
    R
    Conan wlepił wzrok w kraciasty wzorek obrusa. Pasował do wazonu z
    biało-żółtymi stokrotkami oraz ciemnoniebieskich solniczki i pieprzniczki.
    Megan miała naprawdę dobry gust. Kolejna zaleta...
    Conan nie cierpiał wielkiej kuchni w sierocińcu, gdzie wraz z innymi
    wychowankami pomagał przy zmywaniu. Tam wszystko było z nie-
    rdzewnej stali, a duże świetlówki zalewały pomieszczenie zimnym bla-
    skiem. Tutaj zaś panowała przytulna, ciepła atmosfera, głównie dzięki
    różnym miłym drobiazgom.
    - Conan...
    - Nie patrz tak żałośnie - zamruczał. Nie mógł znieść smutku w zielo-
    nych oczach Megan. Była stworzona do uśmiechów, a nie do łez. - Jako
    osiemnastolatek nie trafiłem na ulicę. Zamieszkałem u Grady'ego i Ele-
    anor, nie pamiętasz
    już?
    - Tak, ale zaraz po urodzinach wstąpiłeś do wojska. Chyba... nie sądzi-
    łeś, że dziadkowie cię wyrzucą?
    - Jasne, że nie. Nawet wtedy nie byłem aż taki głupi. Oboje traktowali
    mnie wspaniale, tylko ja nie umiałem docenić ich troski. Do licha, niepo-
    trzebnie ci wypaplałem, jak było w sierocińcu. Nikomu o tym nie mówi-
    Å‚em.
    - Dobrze, że mi powiedziałeś. - Drgnęła, bo z jadalni doleciał głośny
    wybuch śmiechu. - Chyba powinniśmy tam wrócić.
    - Po co? I tak tylko przesuwałaś jedzenie po talerzu.
    - Bo rozkoszowałam się towarzystwem rodziny.
    - Ja rozkoszujÄ™ siÄ™ twoim.
    - Och. - Spuściła wzrok, ale Conan zdążył zauważyć w jej oczach błysk
    zadowolenia.
    S
    R
    To właśnie podczas posiłku Conan postanowił, że tym razem sprawy z
    Megan załatwi jak należy. Musiał wreszcie zrozumieć, co do niej czuje.
    Nie zamierzał przez kolejne dziewięć lat zastanawiać się, co by było,
    gdyby z nią został.
    Czekało go niezwykle trudne zadanie.
    Megan była równie uparta, jak on, choć nigdy nie przyznałaby się do
    tego.
    Cichy szmer otwieranych drzwi sprawił, że oboje spojrzeli w ich stronę.
    Jack z zakłopotaną miną znacząco uniósł puste naczynie.
    - Wybaczcie, że przeszkadzam, ale przydałoby się więcej jedzonka.
    - %7ładen problem - zapewniła Megan, wstając z krzesła. Wstawiła brud-
    ny garnek do zlewu i wskazała Jackowi przykryte aluminiową folią pół-
    miski. - Niedawno wyjęłam je z piekarnika, na pewno są jeszcze ciepłe.
    - Wspaniale. - Jack chwycił jeden z nich i mijając Conana, mrugnął do
    niego porozumiewawczo.
    Nie umknęło to uwagi Megan.
    - O co chodzi? - spytała groznie. Mogła całować się w spiżarni z Cona-
    nem, ale chyba nie rozpowiadał o tym na prawo i lewo?
    - Nie rozumiem.
    - Czemu Jack puścił do ciebie oko?
    - Nie wiem.
    - Akurat - syknęła przyciszonym tonem, żeby nie usłyszał nikt w jadal-
    ni. - Tak mrugajÄ… do siebie faceci, gdy... gdy zachowujÄ… siÄ™ jak faceci.
    - Czyli jak?
    - Powiedziałeś mu o... o tamtym? - Gestem wskazała spiżarnię.
    S
    R
    - Skądże - zaprzeczył, coraz bardziej zdumiony.  Tylko nastolatki
    przechwalają się takimi rzeczami. Dorośli mężczyzni okazują więcej sza-
    cunku swoim partnerkom.
    - Więc dlaczego Jack mrugnął? - spytała nieco spokojniej. Wiedziała, że
    chyba robi z igły widły.
    - Ty mi powiedz. Znasz go lepiej niż ja.
    Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Tym razem Conan miał rację. Rze-
    czywiście znała Jacka doskonale. Był porządnym chłopakiem. Może tro-
    chę zanadto porywczym. ale pasował do Toni i tak naprawdę tylko to się
    liczyło.
    - Nie przejmuj się. - Conan wziął ją za rękę i pociągnął w stronę krzesła,
    z którego przed chwilą się zerwała. - Wszyscy niewątpliwie zauważyli. że
    nie ma nas od dziesięciu minut. Jack pewnie chciał dodać mi otuchy.
    - W ramach rodzinnej akcji swatania?
    - Właśnie. Chyba nie chcesz zepsuć rodzince zabawy? Uwielbiała ten
    jego uśmiech, taki ciepły i sugestywny, pojawiający się również w oczach.
    Jeśli ktokolwiek mógł przekonać Eleanor do spotkania z lekarzem, to tyl-
    ko Conan. Do licha, ktoś taki namówiłby kobietę do wszystkiego.
    - Raczej nie. Lecz jeśli nie będziesz ostrożny - wstała i podeszła do ku-
    chenki - to w niedzielę stwierdzisz, że jesteś żonaty. Jako zaprzysięgły
    stary kawaler nie byłbyś zachwycony takim rozwojem sytuacji. - Wzięła
    przykryte folią naczynie i poszła do jadalni.
    - Nie jestem aż takim przeciwnikiem małżeństwa, jak ci się wydaje -
    mruknął. - Wręcz przeciwnie.
    S
    R
    Po kolacji Megan nagle sobie uświadomiła, że siedzi na kanapie, trzy-
    majÄ…c nogi oparte o stolik, inni zaÅ› sprzÄ…tajÄ… i zmywajÄ…. W jej kuchni,
    podczas gdy ona, Megan, leniuchuje.
    Oczywiście była to wina Conana. Oczarował ją tym swoim zabójczym
    uśmiechem i teraz najchętniej obwiniłaby tego faceta o wszystkie możliwe
    postępki.
    Boże, ależ jestem głupia, pomyślała zdegustowana.
    Miała problem i nie wiedziała, jak sobie z nim poradzić. Polegał na tym,
    że zbyt gwałtownie reagowała na bliskość Conana. Jej puls natychmiast
    przyśpieszał, a zdrowy rozsądek znikał bez śladu.
    Niedobrze.
    To właśnie Conan zdecydował, że powinna usiąść i odpocząć, a oni
    wszystkim się zajmą. To nie fair. Opuściła nogi na podłogę i nerwowo
    poruszyła palcami.
    - Odpręż się - skarciła ją Eleanor, sadowiąc się obok niej. - Harujesz od
    rana, bez chwili wytchnienia.
    - Wesz, że to nieprawda.
    - Możliwe, ale nie musisz sama wykonywać każdej domowej czynności,
    moja droga.
    Megan wzruszyła ramionami. Już jako dziecko starała się zawsze być
    pomocna. Tylko dzięki temu jej rodzice w ogóle ją zauważali. Pózniej, po
    ślubie, całym sercem angażowała się w przygotowywanie wszelkich ro-
    dzinnych uroczystości, ale robiła to z entuzjazmem, ponieważ O'Bann-
    onowie potrafili docenić jej trud.
    - Sprawia mi to przyjemność - zapewniła szczerze.
    - Wiem, ale z tym zjazdem chyba przesadziłaś. - Eleanor zmierzyła ją
    surowym spojrzeniem. - Więc trochę sobie odpuść.
    S
    R
    - Dobra rada. - Do pokoju wszedł Conan.
    - Oczywiście, że dobra. Jestem stara i mądra.
    - Zgadzam się, że mądra. - Conan cmoknął Eleanor w policzek. - Ale
    stara? Wykluczone.
    Megan uśmiechnęła się blado. To Conan powinien trochę się odprężyć i
    chyba właśnie mu się to udało. Prawdopodobnie przekonał się, że rodzina
    nie jest czymś tak niepojętym i budzącym grozę, jak początkowo sądził.
    Raczej przypomina grono dobrych przyjaciół, lecz obcowanie z nią spra-
    wia więcej radości.
    - W co dzisiaj zagramy? - spytała Eleanor.
    - W twistera! - oznajmiła Kara.
    W umyśle Megan zamigotało światełko alarmowe. Twister był grą wy-
    magającą bliskich kontaktów fizycznych między zawodnikami. Czy na
    jeden dzień to nie za dużo?
    - Lepiej w coś innego, Kara. Babcia nie może się tak gimnastykować.
    - Mną się nie przejmujcie. Będę mieć ubaw, obserwując wasze zmaga-
    nia.
    - Co to za gra? - Conan przeniósł pytające spojrzenie z Megan na Karę.
    - Och, to świetna zabawa! Zaraz przyniosę pudło. -Dziewczynka wybie-
    gła z pokoju.
    - Nie znasz tej gry? - Megan przyglądała się Conanowi spod oka.
    - Nie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl